Chyba się starzeję, bo wzięło mnie na wspominki.
Pierwszy raz w życiu byłem za granicą na przełomie lat 1990/91. Wybrałem się wtedy do Czechosłowacji, do Pragi na Światowe Dni Młodzieży organizowane przez Wspólnotę
Taizé. Dzisiaj ludzie już tego nie rozumieją, ale ja pamiętam, jak drżącą ręką w pociągu na granicznej stacji podawałem oficerowi swój pierwszy paszport, wyrobiony parę tygodni wcześniej.
Kilka dni temu zakończyło się kolejne spotkanie z tej serii, które miało miejsce w Strasburgu. Pewnie dlatego mi się o tym przypomniało.
Pomimo mrozu modliliśmy się wtedy codziennie w wielkich ogrzewanych namiotach. Kuchnia polowa dostarczała nam posiłki. Spaliśmy w szkole gdzieś pod Pragą. Po samej stolicy Czech poruszaliśmy sie metrem (pierwszy raz w życiu wtedy coś takiego widziałem), na które mieliśmy darmowe karnety. Wszystko było perfekcyjnie zorganizowane.
Żył jeszcze wtedy
Brat Roger i on prowadził wspaniałe rozważania. Miałem nawet jego zdjęcie, ale gdzieś mi się po latach zgubiło. Modlitwy były przeplatane pięknymi kanonami i śpiewaliśmy wspólnie w różnych językach z rówieśnikami z różnych krajów Europy. Dla wiekszości nas z Polski to był pierwszy kontakt z ludźmi innych kultur, odmiennych zachowań, temperamentów.
Pamiętam, że na noclegu w salach kilkudziesięcioosobowych w klasach lekcyjnych mieliśmy również Włochów. Dopiero na trzeci dzień się zorientowalem, że oni się wcale nie kłócą. Oni po prostu ze sobą tak głośno i ekspresyjnie rozmawiają.
Wtedy też zakochałem się w Pradze. Miałem okazję później jeszcze do tego przepięknego miasta wracać.
|
Praga - zdjęcie z roku 2009 |
Pierwszy raz za nieistniejącą już wtedy formalnie "żelazną kurtyną" miałem okazję się pojawić w roku 1993. Podczas studiów nasz Profesor zorganizował nam praktykę, która polegała na tym, że odwiedzaliśmy ośrodki uniwersyteckie i ciekawe obiekty z naszej branży w Niemczech. Przez dwa tygodnie przemierzyliśmy ten kraj od wschodu do zachodu i z powrotem.
Któregoś dnia zatrzymaliśmy się w Köln. Tak się jakoś złożyło, że z miejsca, gdzie podchodziliśmy do centrum, pomiędzy domami, nie było jej widać. Dopiero w pewnym momencie, gdy wyszliśmy zza rogu, nagle wyłoniła się przed nami potężna, gotycka, wysoka aż do nieba katedra. Byłem oczarowany.
|
Oryginalne moje zdjęcie z 1993 |
Potem wieczorem, gdy wszyscy wrócili już do hotelu, ja ciagle, choć zmęczony, siedziałem na ławeczce od strony Renu i po prostu gapiłem się na strzeliste wieże.
Niestety do Kolonii nie mialem już okazji później wrócić.
Jutro w katedrze w Köln mają pewnie wielkie święto. Bo przecież właśnie tam w sposób szczególny czci się Trzech Króli, którzy przybyli ze wschodu, by pokłonić się nowonarodzonemu Jezusowi.
A ja chętnie bym się tam wybrał, by pokłonić się kłaniającym.
Pozdrawiam