Niedawno pewien znajomy mnie zapytał, jak ja znajduję na to wszystko, co robię czas. I jeszcze na dodatek piszę bloga.
Trochę mnie to ostatnio zastanawia: Skąd mam tyle czasu?
|
Zegar ratuszowy w Pradze |
Wielu ludzi wokół ciągle jest wiecznie zalatanych. Na nic nie mają czasu. Ciągle się spieszą. Zawsze są spóźnieni.
Kilka lat temu też tak miałem.
Na przykład w sprawach zawodowych: codziennie dziesiątki telefonów, dziesiątki e-maili, spotkania, raporty, pisma. Nigdy nie można było ze wszystkim zdążyć. Często robiłem sto rzeczy naraz. Gdy gdzieś jechałem, zawsze na ostatnią chwilę. Potem gnałem autem. Denerwowałem się każdym czerwonym światłem, każdym traktorem na drodze. W korkach prawie gryzłem kierownicę. Najczęściej na spotkanie się kilka minut spóźniałem i zaczynałem od razu zdenerwowany.
Ciągle miałem w głowie natłok obowiązków, permanentne poczucie, że gdzieś coś zawalam, że nie wszystko daję radę.
Dziś jest zdecydowanie inaczej. To nie stało się z dnia na dzień. To był długi proces. Zresztą on trwa do dziś.
Teraz się już tak nie spieszę.
W pracy, po różnych zawirowaniach (w tym zmianie pracy, gdy już sobie zupełnie nie radziłem i byłem wypalony i potem po powrocie na "stare śmieci") jakoś zwolniłem. Telefonów, e-maili, pism, etc. jest mniej. Może dlatego, że nie wszystkie muszę wykonywać osobiście. Na spotkania wychodzę kilka minut wcześniej i dzięki temu dojeżdżam na nie zazwyczaj kilka minut przed czasem. Jeśli nawet ugrzęznę gdzieś w korku, którego nie mogłem przewidzieć, po prostu 5 min. przed spotkaniem dzwonię na miejsce, że jest taka sytuacja i proszę o poczekanie. Moje rozmowy są wtedy spokojniejsze i często owocniejsze.
Swoje obowiązki spełniam, jak mi się wydaje, prawidłowo. Najpierw te ważniejsze, te które nie mogą czekać. Gdy spraw jest jednak zbyt wiele, robię sobie ... przerwę. Przerwa jest po to, by spisać to wszystko, co trzeba zrobić i nadać temu priorytety. Część spraw deleguję na innych. Staram się niczego nie zostawiać na ostatnią chwilę. Z drugiej strony, znam już siebie: wiem, że pewne rzeczy, które po południu czy wieczorem zmęczony robiłbym 2 godziny, rano jestem w stanie zrobić za pół.
Paradoksalnie mam poczucie, że jestem równie albo nawet bardziej wydajnym pracownikiem niż dawniej. Prowadzę jeden z największych projektów w naszej firmie, a jeszcze potrafię pomóc w innych (czasem wyciągając je z bagna). Angażuję się w sprawy zespołu, którym zarządzam oraz kwestie ogólnofirmowe.
Nie piszę powyższego, by się tu chwalić.
Dzielę się moimi doświadczeniami. Może ktoś też czuje się zbyt zalatany i zastanawia się, jak z tego wybrnąć.
Pozdrawiam