Oglądamy z żoną serial na Netflixie New Amsterdam o perypetiach lekarzy w dużym publicznym szpitalu w Nowym Jorku.
Ostatnio zachwycił mnie pewien fragment.
Główny bohater - dyrektor medyczny szpitala Max Goodwin stoi bezradny przed nadchodzącą śmiercią jednego z młodych pacjentów. Lekarze nie potrafią mu pomóc. Tymczasem w holu szpitala od czasu do czasu gromadzi się grupa ludzi, którzy pod przewodnictwem Pastora modlą się za chorych. Max jest osobą niewierzącą, ale generalnie mu oni nie przeszkadzają. Jednak w zaistniałej sytuacji podchodzi do Pastora i wywiązuje się następujący dialog:
- Może moglibyście pomodlić się za niego (...) Chłopiec potrzebuje cudu.
- Max, to tak nie działa - odpowiada Pastor
- To dlaczego to robisz? Więc dlaczego przychodzicie do szpitala?
- Wiesz czym jest cud? To coś na granicy tego co zrozumiałe i niezgłębione.
- Więc modlitwa nie jest błaganiem wyższych sił o pomoc?
- Modlitwa powinna zmieniać nas, a nie świat. Szukamy wybaczenia, wdzięczności czy pomocy nie na zewnątrz, a wewnątrz. Masz szansę na cud tylko wtedy, gdy znajdziesz tę granicę w sobie.
Pastor i Max |
I potem stojąc nad salą operacyjną, widząc bezradnego kardiologa, Max zaczyna się modlić:
Halo! Jest tam kto? Nie modlę się, ale moi rodzice robili to często, gdy siostra była chora. Nie pomogło.
Przydałby mi się cud. Wiem, że to tak nie działa. Ale czy w tym całym chaosie i niesprawiedliwości jest jakaś nadzieja? Nie mam nic do zaoferowania oprócz pustki, którą chciałbym zapełnić czymś nowym. W każdym razie Jakson potrzebuje pomocy. Jakby co, jesteśmy w siódemce.
Powyżej pogrubione fragmenty to dla mnie kwintesencja modlitwy.
Pozdrawiam