Jakby ktoś był ciekawy, to proponuję kilka słów o czwartkowym koncercie Candy Dulfer w katowickim NOSPR-ze.
Czy były to zaduszki jazzowe? No nie wiem, bo muzyka w zasadzie do spokojnej i refleksyjnej w przeważającej większości nie należała. Choć tak, bo przecież trzeci utwór był poświęcony zmarłemu w tym roku Prince'owi.
Szczerze mówiąc, spodziewałem się muzyki zupełnie innej. Że saksofon, to było oczywiste. Wyobrażałem więc sobie jazz dość klasyczny, z przewagą smooth - raczej delikatne dźwięki.
Saksofon |
A tu od początku mocne uderzenie. Jak sama Candy mówiła, w tej pięknej sali z rewelacyjną akustyką będą robić sporo hałasu. I faktycznie, było ostro i bardzo nowocześnie. Nie znam się za bardzo na tego typu muzyce, ale pewnie i jakieś funky, R&B i rap oraz różne inne gatunki można było tam wysłyszeć.
Jako, że nie wpasowała się Pani Dulfer w moje gusta muzyczne, czy byłem rozczarowany? Gdzie tam! Wręcz przeciwnie: byłem zachwycony. To była REWELACJA!
Śpiewali i grali z wielkim sercem, z nieskrywaną radością i na bardzo wysokim poziomie profesjonalizmu. Utwory, które w innej sytuacji pewnie bym wyłączył po kilku taktach, w ich wykonaniu wciągały mnie całego. To był jakiś odlot :)
Nie wiem czemu (a właściwie wiem, ale o tym może innym razem) mam dużą słabość do solówek perkusisty. Tu też była, a potem przeszła w duet z saksofonistką. Słyszeliście kiedyś coś takiego? Świetnie to zrobili!
Koncert był rewelacyjny. Dla mnie może szczególnie dlatego, że spodziewałem się czegoś innego. Natomiast to z czym się spotkałem, było dla mnie odkrywcze i przez to ubogacające.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz