piątek, 30 listopada 2012

Andrzej(ki)

św. Andrzej z Bazyliki na Lateranie

Święty Andrzeju módl się za nami

czwartek, 29 listopada 2012

Lepsze jest wrogiem dobrego

Codziennie rano jadąc do pracy, na skrzyżowaniu ze światłami skręcam w prawo na autostradę. Czasem, gdy jest akurat czerwone światło, trzeba się na chwilę zatrzymać - to dość normalne. Od niedawna ktoś zmienił ustawienia sygnalizacji i zamiast ruch upłynnić, spowodował korki. Dziś na przykład, żeby skręcić na skrzyżowaniu w prawo, czekałem cztery zmiany świateł, bo zielone świeci tylko ok. 4 sekundy. Generalnie oświeca się ono wraz z zielonym na wprost, ale po chwili gaśnie mimo, że ruch na wprost jest dalej otwarty, czyli nie ma możliwości, by mój prawoskręt był drożny z jakiegokolwiek innego kierunku. Zupełnie tego nie rozumiem. Ciekawe kto i po co majstrował przy tym skrzyżowaniu.

Z innej beczki.
Od lat w naszym środowisku się mówi, że Prawo Budowlane jest złe, że trzeba je poprawić. Co chwila są jakieś nowelizacje, a teraz - nawet dzisiaj - wyczytałem, że w październiku powstała "Komisja Kodyfikacyjna Prawa Budowlanego, która ma przygotować całokształt regulacji prawnych dotyczących procesu inwestycyjno-budowlanego". Komisji przewodniczy profesor doktor habilitowany, który się zastanawia "czy rzeczywiście przedmiotem regulacji prawnej powinna być wysokość komina lub szerokość stopnia schodów". Nie jestem pewny, czy akurat tego typu sprawy są tu najistotniejsze. Szkoda tylko, przy całym szacunku dla profesora, że nie jest on przy okazji po prostu inżynierem i nie używa Prawa Budowlanego w swojej codziennej pracy. 
Mnie, pomimo złego, kulawego i okropnego prawa budowlanego (i wszelkiego innego) marzy się sytuacja, by już nic nie poprawiać, by na 10 lat zostawić bez zmian. Po 18 latach pracy zawodowej już się nauczyłem, że każda nowelizacja, która ma nam obywatelom rzekomo uprościć życie, prowadzi do jeszcze większego chaosu, zamieszania i skomplikowania procedur.

Pozdrawiam


wtorek, 27 listopada 2012

Wypisanie z lekcji

Z pewnych powodów, o których może nie czas i miejsce, by dzisiaj pisać, złożyłem dziś w szkole Jacka pismo z rezygnacją uczestniczenia naszego syna w lekcjach wychowania do życia w rodzinie.

Wieczorem spokojnie Jackowi sprawę wyjaśniłem, a on ze zrozumieniem pokiwał głową i ... zapytał z uśmiechem, czy nie moglibyśmy go wypisać również z lekcji języka polskiego.


Pozdrawiam


sobota, 24 listopada 2012

Hokej ... kobiet

Dziś przed południem wybrałem się na mecz hokeja.

Gdy z Nikiszowca (o którym wspominałem tu i tu) wychodzi się w kierunku północnym, trafia się na lodowisko:


Jakiś czas temu dowiedziałem się od koleżanki z pracy, że mamy u nas całkiem dobrą drużynę hokeja ... kobiet. No i w końcu wybrałem się na mecz: wejście darmowe, ludzi garstka, a widowisko ciekawe.

Lokalna drużyna nazywa się: Kojotki Naprzód Janów. Dziś około południa grały z Podhalem Nowy Targ.

Od pierwszego gwizdka walka była zacięta:


Obie drużyny grały ambitnie:


Jak coś się nie udało, to trzeba było to sobie szybko wyjaśnić:


Zmasowany atak na bramkę przeciwniczek:


W hokeju, w przeciwieństwie do popularnej piłki nożnej, można też pograć za bramką:


Trenerzy, wbrew marsowym minom, byli chyba zadowoleni:


Dziewczyny, gdy strzeliły bramkę, nie ukrywały radości:


Przewaga Kojotek była druzgocąca i po trzech tercjach wynik meczu przedstawiał się następująco:


Radość zwyciężczyń:


Lekki smutek gości z Nowego Targu, z nadzieją, że ciężka praca przyniesie w przyszłości lepszy rezultat:


No i wzajemne podziękowania za dobry mecz:


Dobrze czasem zobaczyć coś innego, ciekawego. Byłem pod wrażeniem umiejętności, wyszkolenia, szybkości i właściwie cudów, które dziewczyny wyczyniały z krążkiem na lodzie.

Życzę Kojotkom Naprzód Janów kolejnych sukcesów w Polsce i za granicą.

Pozdrawiam


środa, 21 listopada 2012

Jak facet z facetem

Już żech sie sam kiejs żaloł, że moj piyrworodny latoś mie przeros. Kawoł chopa sie z niego zrobioło i nic na to niy poradza. Co nojwyzyj idzie sie ino pospominac, jak, przeca jeszcze niy tak downo, w beciku niyśli my go do krztu.

Trza jednak pedzieć, że to, że mom prawie żdrzałego syna, mo tyż swoje dobre strony.

Łopsztalowoł żech sie na dzisioj drzewo do kominka. Jak żech dojyżdżoł do chałpy, już żech filowoł, czy przywiyźli, czy niy przywiyźli. Tera tak je, że zanim człowiek z roboty wroci, zdąży sie zećmić. Wjyżdżom do mie na plac i widza: hołda pociyntch kulokow i innych fajnych konskow brzozki już kole garażu leży. Mimo, że ćmok, patrza, a tam już moj synek sie przy tym uwijo, coby to wszysko na zoli niy leżało i ukłodo drewno w drewutni. Wloz żech ino do dom, coby sie przebrać w robocze łachy. Ani żech niy jod łobiadu, bo sie godom, że trza synkowi pomoc.

Jak my sie łoba do tego dali, to szpryngli my całość w godzina. 

Samymu robota sie jednak mierzi, ale jak dwa facety sie do czegoś wroz dajom, to aż furczy.

Myśla, że teroz to momy już tyla drzewa, że na cołko zima powinno nom styknąć. Jak sie nahajcuje, to bydzie nom ciepło, a ciepło.


Ciepło mi tyż na duszy, jak z synkym coś cuzamyn mogymy podziałać.


Łostońcie z Bogiem!


sobota, 17 listopada 2012

Marcin Wyrostek w Galerii Szyb Wilson

Wspominałem już, że firma, dla której pracuję, obchodzi 20 lecie działalności w Polsce. Z tej okazji w czwartek wieczorem uczestniczyłem w oficjalnych uroczystościach, na które zostali zaproszeni dotychczasowi prezesi firmy oraz wielu znakomitych gości.

Impreza była zorganizowana w Galerii Szyb Wilson w Katowicach.


Wcześniej tam nie byłem. Bardzo ciekawe miejsce. W ogóle zauważyłem, że coraz bardziej podobają mi się przestrzenie postindustrialne. Od dziecka mieszkałem wśród kopalń, hut, elektrowni i innych tego typu obiektów. Zawsze było to dla mnie coś brzydkiego, brudnego i odstraszającego. Teraz odkrywam, że wiele obiektów przemysłowych ma swój urok i klimat.

Wracając do jubileuszu naszej firmy, nie będę zanudzał Szanownych Czytelników częścią oficjalną z przemówieniami, prezentacjami i sporą dawką marketingu. Natomiast część artystyczną uświetnił swoją obecnością Pan Marcin Wyrostek.


Ludzie złoci, jak tyn chop wywijo na cyji!

Oczywiście zdjęcia nie potrafią oddać tego, jak ten człowiek potrafi czarować słuchaczy swoją grą na akordeonie. I to w bardzo zróżnicowanym repertuarze: muzyka ludowa z Bałkanów, melodie białoruskie i oczywiście tango. 


Mnie jednak najbardziej zachwyciło, gdy grał "Cztery pory roku" Vivaldiego. Tam niemalże było słychać grające skrzypce - aż ciarki przechodziły po plecach.


Myślę, że spotkanie było udane. Dobrze było choćby chwilę pogadać z kilkoma osobami, w tym z moim pierwszym szefem.

Czy spotkamy się po kolejnych 10 latach? Pożyjemy - zobaczymy.

Pozdrawiam

wtorek, 13 listopada 2012

Dyskryminacja katolików

Po spotkaniu z ks. biskupem Kupnym o którym pisałem, chodzi mi po głowie pewna myśl.

W pewnym momencie swojej wypowiedzi, nasz Gość stwierdził, że dziś w naszym kraju często katolicy są w jakiś tam sposób piętnowani, dyskryminowani, wyśmiewani, a przynajmniej nie mają wystarczającej siły przebicia. Użył może innych słów, ale mniej więcej o to chodziło.

Podał taki przykład: Jeśli w pracy koleżanka zwierzy się drugiej, że jest w ciąży i nie wie co zrobić, bo problemów mnóstwo i obie zaczną się zastanawiać nad aborcją, to trzecia nawet jeśli jest katoliczką, to często nie ma odwagi, by się przeciwstawić, by zachęcić do przyjęcia dziecka.
Szczerze mówiąc, jako facetowi, trochę trudno mi się odnieść do takiej sytuacji. Mnie się tam nigdy nikt nie zwierzał, że jest w stanie błogosławionym. Nie jestem jednak pewien, czy faktycznie jest dziś taka duża presja środowiskowa, na zabijanie nienarodzonych dzieci. Oczywiście mam świadomość istnienia wojujących feministek, ale chyba nie jest to zjawisko w swojej skrajności zbyt powszechne.

Czy ktoś z Szanownych Czytelników (a zwłaszcza Czytelniczek) mógłby podzielić się swoimi spostrzeżeniami na ten temat.

Osobiście mogę tylko się pochwalić, a właściwie pochwalić nasze młode mamy, gdyż u mnie w firmie w ostatni weekend dwie koleżanki urodziły swoje dzieci. Gratulacje !!!


I tak się jeszcze zastanawiam dalej: Czy ja jako katolik jestem w naszym kraju dyskryminowany? 

W rodzinie, co oczywiste - nie. Mam szczęście pochodzić z rodziny bardzo religijnej.
W środowisku moich przyjaciół z pewnością - nie. Gdyby mnie jakkolwiek prześladowali pewnie nie byliby moimi przyjaciółmi.
W kontaktach kościelnych, gdzie sporo się obracam - nie. Byłoby to absurdalne.
W pracy - też raczej nie. Tu z jednej strony nie wymachuję sztandarami z krzyżem, ale też nie udaję, że jestem kimś innym i się swojej wiary nie wstydzę. Nie organizuję krucjaty pod hasłem zawieśmy krzyże w naszych biurach, ale za to zdarzyło mi się, będąc na delegacji z koleżanką, pójść wspólnie wieczorem na różaniec, bo był akurat październik.
Czasem może i są jakieś sytuacje, że ktoś trochę mnie traktuje z jakimś dystansem, pobłażaniem czy ironią, ale znając swoją wartość (i swoje słabości też) chyba nie przywiązuję do tego większej wagi.

Mam chyba szczęście obracać się wśród, z grubsza rzecz biorąc, dobrych ludzi.

Czy ktoś z Szanownych Czytelników ma jakieś swoje rozważania na ten temat?

Pozdrawiam

poniedziałek, 12 listopada 2012

Bierzmowanie

W ostatnią sobotę mieliśmy w rodzinie bardzo ważną uroczystość. Nasz starszy syn przystąpił do sakramentu Bierzmowania.

Lekko się wzruszyłem, gdy ks. biskup Józef Kupny podczas homilii wspomniał, iż w życiu niemowlęcia najważniejszą chwilą jest sakrament Chrztu, w życiu dziecka przystąpienie do pierwszej Komunii Św., a w okresie młodzieńczym właśnie sakrament Bierzmowania.

Pamiętam, gdy trzymaliśmy Łukasza do Chrztu, prawie 17 lat temu i gdy jako przedszkolak szedł do wczesnej Komunii.

Teraz, ten syn - facet, który tego lata mnie przerósł, przystąpił do sakramentu dojrzałości chrześcijańskiej.

Sam wybrał sobie imię - Józef. Ma więc bardzo zacnego patrona.

Msza Św. i cała oprawa liturgiczna były bardzo uroczyste. Trzeba też wspomnieć o pięknym śpiewie chóru z halembskiego gimnazjum.

Świadkiem Bierzmowania był Ojciec Chrzestny. Po uroczystościach kościelnych, które odbyły się w godzinach przedpołudniowych, zaprosiliśmy chrzestnego z żoną (czyli moich kuzynów) oraz wujka (czyli mojego bracika) na skromny obiad i potem kawę. Dobrze było się spotkać w takim kameralnym gronie i trochę sobie pogadać.

Łukaszowi życzę, by był przez całe swoje życie otwarty na

dary Ducha Świętego:



mądrości
rozumu
umiejętności
rady
męstwa
pobożności
bojaźni Bożej

Pozdrawiam

niedziela, 11 listopada 2012

Bp Józef Kupny w Grupie Poniedziałek

W tych dniach w naszej parafii trwa wizytacja biskupia. Przyjechał do nas sufragan katowicki bp Józef Kupny.

W piątek wieczorem nasz Gość odprawił Mszę Świętą w intencji grup parafialnych. Późniejszym wieczorem o 20.00 jako Grupa Poniedziałek mieliśmy okazję spotkać się z Księdzem Biskupem. Całość spotkania poprowadził nasz Opiekun:


Ks. Leszek przestawił krótką prezentację zdjęć z naszych pobożnych, ale też biesiadno-rekreacyjnych zajęć. Biskup pewnie był już pod koniec dnia nieco zmęczony, bo przed prezentacją początkowo nieco się wzbraniał, ale nie miał wyjścia - musiał zobaczyć. A potem, w sympatycznej atmosferze, trochę żeśmy o sobie poopowiadali: jaka była geneza powstania Grupy, dlaczego się spotykamy. 


Trochę próbujemy wypełnić pewną lukę. Generalnie Kościół ma wiele do zaoferowania młodym ludziom oraz ... emerytom. My studia czy inne szkoły ukończyliśmy już na przykład 20 lat temu, mamy swoje rodziny, zajęcia zawodowe i trochę mało czasu. Chcemy jednak, przynajmniej co dwa tygodnie, spotkać się z Chrystusem na Adoracji Najświętszego Sakramentu, którą sami przygotowujemy w bardzo różnych formach, dzieląc się w ten sposób również naszym indywidualnym przeżywaniem wiary.

Ksiądz Biskup, który chyba z ramienia Episkopatu jest odpowiedzialny za ruchy i stowarzyszenia w polskim Kościele, jak sam zauważył, prawie wszystkie z tych organizacji zna, ale o Grupie Poniedziałek usłyszał pierwszy raz, gdy przedstawiono mu program wizyty na Halembie. 


Powiedział nam, że dobrze, że spotykamy się razem i wspólnie staramy się świadczyć o Bogu, bo trudno to robić samemu w pojedynkę. Pan Jezus, gdy rozsyłał Swoich uczniów, też kierował ich dwójkami, żeby mieli większą siłę.

Mnie w tym momencie przypomniały się słowa z poprzedniego spotkania z o. Leonem, który w żartobliwy sposób to samo streścił w formie ogłoszenia: "Zrobiłbym coś dobrego. Szukam wspólnika. Nie będę się sam wygłupiał." :)

Dobrze było się spotkać. Ksiądz proboszcz, jak widać na załączonym zdjęciu, chyba też był zadowolony z pomysłu, by właśnie z naszą ekipą, dosyć nietypową, zetknąć biskupa Kupnego.

Spotkanie z Biskupem powoduje, że bardziej wszyscy czujemy się Kościołem. I jeśli tak było, a mam głębokie przeświadczenie, że tak, to miało ono wielki sens.

Pozdrawiam

czwartek, 8 listopada 2012

Polityka prorodzinna

Myślę, że trzeba się cieszyć z każdej inicjatywy, która zmierza do wzmocnienia czy dania wsparcia polskiej rodzinie.

W tym kontekście dzisiejsze zapowiedzi rządu idą w dobrym kierunku. KLIK

Mam świadomość, że przedłużenie urlopów macierzyńskich do roku czasu, będzie dla nas podatników kosztowne. Nie mam jednak wątpliwości, że wydawanie naszych pieniędzy po to, by matki (a czasem ojcowie) mogły zająć się swoimi maleństwami, to jeden z lepszych pomysłów, pod którym podpisuję się obiema rękami. Jeśli na dodatek zaproponowane rozwiązania w jakimś stopniu przyczynią się do poprawienia katastrofalnej sytuacji demograficznej naszego kraju, to w wymiarze li tylko finansowym, będzie to bardzo dobra inwestycja.

Jednak poza względami finansowymi najważniejszy jest człowiek.

Tyle się dziś mówi o humanitaryzmie, wolności, prawu do szczęścia, itp, itd. Czy nie powinno być sprawą oczywistą, że jednym z podstawowych praw człowieka, tego najmniejszego, najbardziej bezbronnego (poza oczywistym prawem do życia) jest prawo do bycia z rodzicami, przede wszystkim z mamą? Przecież to, czego taki mały człowiek potrzebuje najbardziej, to miłość jego rodziców, której nie sposób okazać bez fizycznej obecności mamy i taty. Czy zostawianie niemowlęcia na 8 godzin dziennie, 5 dni w tygodniu w żłobku, z niańką, a nawet z babcią nie jest niehumanitarne? Z pewnością nie wpływa to dobrze ani na dziecko, a w konsekwencji ani na rodziców, którzy czasem nie mają nawet czasu zachwycić się szczęściem, które ich spotkało. Tak, mam świadomość, że czasem nie ma wyjścia, że są sytuacje, że żłobek, niańka czy babcia są koniecznością. Jestem jednak przekonany, że im więcej matek i ojców będzie miało stworzone warunki do jak najpełniejszego bycia ze swoimi pociechami, tym nasze społeczeństwo będzie po prostu lepsze.

Dobrze, że dzisiaj mówi się też o coraz pełniejszym zaangażowaniu także ojca. Z jednym zastrzeżeniem: nie mieszajmy ról. I tato i mama są dziecku potrzebni, każde z nich na swój sposób - i to jest właśnie w rodzinie piękne. Ojciec nigdy nie będzie matką, choćby przez to, że nie może karmić piersią :) Nie oznacza to jednak, że może się wyłączyć z zaangażowania w życie niemowlaka od pierwszych dni. To w facecie zostaje potem na całe życie.

Pamiętam po sobie. Gdy urodził się nasz pierworodny, żona studiowała jeszcze zaocznie w Opolu. Udało nam się wszystko tak zorganizować, że nie przerwała studiów i gdy nasz syn miał kilka miesięcy, już wyjeżdżała na sobotę i niedzielę na Uniwersytet, a ja zostawałem z niemowlakiem sam. Mieliśmy wtedy odwagę. :) A dziś po 16 latach bardzo mile ten czas wspominam i mam nadzieję, że gdzieś tam w naszych rodzinnych relacjach również ta sprawa procentuje do dzisiaj.

Życzę rządowi, by pomysły udało się urzeczywistnić, a rodzinom, by w naszym państwie i społeczeństwie znajdowały coraz lepsze oparcie w trudzie wychowywania kolejnych pokoleń.

Pozdrawiam

wtorek, 6 listopada 2012

Wieczór z Nie-Wszystkimi Świętymi

Wczorajsza wieczorna adoracja była przedłużeniem Uroczystości Wszystkich Świętych.

Już gdy weszło się do kaplicy, można było "poczuć" atmosferę nieba. Na ołtarzu ustawiono relikwie: bł. Jana Pawła II, św. Tereski, św. Faustyny i św. o. Pio. Pod nimi, przed ołtarzem, znalazły się portrety tychże osób. Światła elektryczne były zgaszone, a zamiast nich kaplicę rozświetlały płomienie świec.

Oczywiście niebo nie byłoby niebem, gdyby nie obecność Boga. Eucharystyczny Chrystus górował nad całością wystawiony w monstrancji ustawionej na tabernakulum.

Pięknie całość wczorajszego wystroju kaplicy się komponowała.

Do tego dochodziły rozważania zaczerpnięte z myśli świętych. Myślę, że dobrze, że zwrócono szczególną uwagę na okresy w życiu naszych orędowników w niebie, gdy tu na ziemi zmagali się ze swoją wiarą, gdy mieli trudności na modlitwie, gdy obawiali się cierpienia. Tak, bo prawdziwy święty nie jest osobą, która całe życie chodzi z głową w chmurach.

Całości dopełniał śpiew: pieśni, kanony przy delikatnym brzmieniu gitary.

Tak wyglądała wczorajsza adoracja z zewnątrz.


Jak każdy z nas przeżywał obecność Jezusa i Jego świętych w swoim sercu, w swojej duszy, nie sposób opisać.

Myślę jednak, że bez tych poniedziałkowych adoracji, a szerzej na rzeczywistość patrząc, bez doświadczenia wiary, nasze życie byłoby o wiele uboższe i bez smaku.


Uczmy się świętości.

Pozdrawiam

P.S. Wielkie dzięki dla Bożeny, Wieśka, Mariana i ks. Leszka

niedziela, 4 listopada 2012

Fajer

Dwa tydnie tymu jo mioł gyburstag, a dzisiej mo moja ślubno.

Dyć, jak co roku, bez poł miesionca mog żech sie nacieszyć modszom żonkom. No ja, sie skończyło i moja roztomiło zaś do mie doszlusowała.

Skuli tych naszych świont, wczoraj wyprawiali my fajer.

Na byzuch przyszli moi rodziciele (teściow to my łodwiedziyli dwa dni tymu nazod - na kerchowie), kuzynki i kuzyny z familyjami i moj bracik - kapelonek.

Dziecka poszli na piynterko i tam sie bawiyli, a my siedzieli przy srogim stole z fajnym biołym serwetym na kerym nakryli my nasze porcelanowe talyżyki i szolki. Po prowdzie to stoły w takich razach som dwa: nasz pokojowy na kerym zawsze jymy niydzielny łobiod i drugi kery my przyniyśli z dworu - taki łogrodkowy. Jak ludzi je kole dwudziestki, to przy jednym stole by my sie niy pomieściyli.

Ela rychtowała już dwa dni. Napiykła kołocza ze syrym, ciasto z kolorowom pianko-galaretkom i take trzecie ze szokoladom na wiyrchu, biszkoptym łod spodku, a pomiyndzy tym je bito śmietonka i take cosik co sie łonaczy z soczku z czornyj porzeczki z Lidla (ponoć ino tyn z Lidla sie nadowo). Jo zmloł i naparzoł kawy. Ale my sie pomaszkeciyli. Do tego boły tyż napoje rozweselajonce. Wedle uznania: abo ftoś woloł ryńske, połsłodke wino Spätlese, abo whisky.

Po swaczynie, kole łosmyj boła jeszcze wieczerzo. Tu zaś Ela narychtowała kitki z kurczaka, roztomajte szałoty: i z nudlami, inny z brokułami, pieczarkami i prażonym słoniolym, i jeszcze z fiszom, modrom cebulkom i majonezym. Do tego boł chlyb z roztomajtom bajlagom i tyj.

Piyknie my sie pojedli i popiyli tyż, choć jednak tak bez łostudy, że żodyn niy boł łożarty.

Ale musza Wom pedziedzieć, że to niy je nojważniejsze.

To co mie nojbardzij raduje to to, że mogymy sie wszyjscy naszom familijom spotkać, że mogymy sie połosprawiać. Czasym sie ftoś z kimś na kwila powadzi (nojgorzij jak keryś zacznie fandzolić ło polityce). Im som my starsi tym wincyj tyż chyba spominomy stare dzieje.

Myśla, że to je ważne, że tak trzymomy sie wszyjscy familijom do kupy.


Łostońcie z Bogiym!

sobota, 3 listopada 2012

Humor o. Leona

Pozwolę sobie jeszcze wrócić do spotkania z o. Leonem Knabitem.


Wspominałem wcześniej to tu to tam o dużej dawce humoru, którą nam Ojciec zafundował.

Proponuję drobną próbkę, z tego co zapamiętałem.


Kaplica, w której odbyło się spotkanie, jest poświęcona Zwiastowaniu, co przedstawiono w ściennym malowidle.


W tym kontekście:

Na lekcji religii z przedszkolakami dzieci omawiają scenę Zwiastowania.


Katecheta pyta:
- Kto to jest?
- To jest Matka Boska - odpowiada dziecko.
- A to kto?
- To jest Archanioł Gabriel.
- I co Archanioł Gabriel powiedział Matce Bożej?
- Że będzie mamusią Pana Jezusa.
- Pięknie! A co Matka Boska odpowiedziała?
- Że nie wie, jak to będzie, bo nie ma męża.
- Wspaniale! Co na to rzekł Anioł?
- Nie bój się Maryjo ... ja się z Tobą ożenię.


Pięknie mówił też o. Leon o kobietach. Choć nie jestem pewien, czy komplement, który przytoczył, byłby przez niektóre z nich dobrze przyjęty:

- Pani jest jak Zakopianka przed remontem!
- ???
- Ma Pani miękkie pobocza.


Życzę sporo radości!

Pozdrawiam

czwartek, 1 listopada 2012

Święci

Zagadnąłem w zeszłym miesiącu redaktorkę gazetki parafialnej:
- Co tam na następny raz?
- Mógłbyś coś napisać o wszystkich świętych?
- O wszystkich to chyba nie dam rady, ale o kilku mogę spróbować.

Gdy się zastanawiam, którzy święci są mi obecnie najbliżsi, to myślę, że mogłaby to być dwójka osób ze zdjęcia, które zrobiłem w maju zeszłego roku.


Dwóch świętych Polaków

Przypadek, że tak udało mi się ich sfotografować, że akurat ten wielki plakat po beatyfikacji Jana Pawła II był zawieszony właśnie w tym miejscu? Być może. Zdarzają mi się od czasu do czasu w życiu takie perełki - staram się je odnajdywać i docenić.

Ten święty za Papieżem to jedyny Polak pośród 140 postaci na kolumnadzie Berniniego na Placu św. Piotra w Rzymie. Może trzeba go trochę przybliżyć:


św. Jacek na Kolumnadzie Berniniego


Oczywiście to św. Jacek Odrowąż.

Św. Jacek jest mi bliski i to z kilku powodów:

  • Jako Ślonzok urodzony w Kamieniu Śląskim jest patronem naszego regionu, naszej małej ojczyzny i naszej archidiecezji.
  • Gdy zostałem nadzwyczajnym szafarzem komunii św., okazało się, że św. Jacek jest naszym patronem i mamy nawet taką specjalną modlitwę za jego wstawiennictwem, którą codziennie odmawiamy.
  • Na Śląsku niespecjalnie obchodzimy imieniny, co nie znaczy, że nie lubimy swoich patronów. To nie jest przypadek, że nasz młodszy syn ma na imię właśnie Jacek - żona nie zgodziła się na Engelberta po moim dziadku. :)
Nie będę tu opisywał szczegółowo jego życia. Chcę jednak zwrócić uwagę na kilka aspektów.

Ten Wielki Ślązak urodził się w Kamieniu Śląskim w rodzinie Odrowążów w XII wieku. Niby bardzo dawno, w średniowieczu, ale wtedy, podobnie jak dzisiaj, wieszczono, że czasy są tak straszne, ludzie tak niedobrzy, że to już na pewno schyłek chrześcijaństwa, które nie ma prawa dłużej się ostać. Studiował w Pradze, Bolonii i Paryżu (tak wypadało, jeśli pochodziło się z porządnej rodziny). Gdy w Rzymie spotkał św. Dominika, jego życie odwróciło się do góry nogami. Wstąpił do właśnie zakładanego zakonu Dominikanów i prawie natychmiast wrócił do Krakowa, by założyć tu klasztor. Ponadto był inicjatorem powstania klasztorów Dominikanów w Pradze, Ołomuńcu, Wrocławiu, Gdańsku oraz prowadził misje dalej na wschód do Kijowa, Rusi, Prus (niektórzy, może zbyt gorliwi, hagiografowie podawali, że nawet do Szwecji, na Krym i do ... Indii). Jak trzeba było pojechać na obrady kapituły generalnej zakonu do Paryża - to pojechał. Jak trzeba było zająć się działalnością duszpasterską w Krakowie - to się zajął.
Jeszcze raz powtórzę - Ślązak, wykształcony w najlepszych uczelniach ówczesnego świata, prawdziwy Europejczyk, który bez kompleksów tworzył najnowocześniejsze ośrodki życia religijnego, ale też kulturalnego i gospodarczego w sobie współczesnych czasach. Nie zamykał się na świat. Ale ten świat pozyskiwał dla Jezusa.

Druga postać, także bardzo ważna w moim życiu: współczesny święty - Jan Paweł II. Ktoś, kto jest już w niebie, a kogo miałem okazję samemu spotkać. Spotkać poprzez jego działalność publiczną od pierwszego dnia, gdy został papieżem, aż do jego śmierci. Spotkać przez jego pisma, homilie, poezję.

Miałem też szczęście i zaszczyt spotkać Jana Pawła II osobiście w krótkim uścisku dłoni w 2000 roku, gdy w Roku Jubileuszowym byłem na pielgrzymce w Rzymie. To również był "przypadek", bo w tym dniu mieliśmy rano z Wiecznego Miasta wyjeżdżać. Nagła zmiana planów pozwoliła uczestniczyć we Mszy Św. odprawianej przez Papieża, a potem, z grupą ówczesnych katowickich Neoprezbiterów, czekaliśmy za murami Watykanu na przejazd Ojca Św., który się przy nas zatrzymał. Nie potrafię wyrazić tego, co wtedy przeżywałem. Pamiętam, że przypomniała mi się scena z Dziejów Apostolskich:
"Wynoszono też chorych na ulicę i kładziono na łożach i noszach, aby choć cień przechodzącego Piotra padł na któregoś z nich". Dz 5, 15
Piotr naszych czasów też emanował niesamowitą charyzmą. Po tym spotkaniu miałem niesamowite wrażenie, że spotkałem człowieka przesiąkniętego Bogiem, żyjącego w Bogu i dla Boga.

Jak bardzo Jana Paweł II wpłynął na losy Polski, całego świata, a przede wszystkim losy Kościoła, nie trzeba chyba nikogo przekonywać.

Podobnie jak św. Jacek Odrowąż, Karol Wojtyła był wielkim człowiekiem, który miał niesamowitą moc i odwagę głoszenia Ewangelii sobie współczesnym, w wielkiej, niewyobrażalnej skali.



Myśląc o świętych, mam jednak głębokie przeświadczenie, że obok ludzi wpływających bardzo dobitnie na losy historii, są też liczne osoby, które żyją pośród nas. Osoby, które najpewniej nigdy nie będą beatyfikowane i kanonizowane, a jednak po prostu żyją świętym życiem. Tak, jak każdy, mają też swoje wady i słabości, ale każdym przeżywanym dniem nie tylko sami idą w stronę nieba, ale jeszcze pociągają do Boga innych.

Życzę Szanownym Czytelnikom oraz sobie, byśmy spotykali takich ludzi wokół siebie jak najwięcej.

Pozdrawiam


Etykiety

zdjęcia (2549) wiara (1068) podróże (893) polityka (689) Pismo Św. (674) po ślonsku (440) rodzina (400) Śląsk (389) historia (371) Kościół (341) zabytki (312) humor (294) Halemba (260) człowiek (232) książka (203) praca (203) święci (186) muzyka (184) gospodarka (169) sprawy społeczne (169) Ruda Śląska (138) Grupa Poniedziałek (111) ogród (106) filozofia (104) Jan Paweł II (103) Covid19 (89) miłosierdzie (81) muzeum (76) środowisko (76) dziennikarstwo (73) sport (73) film (66) wojna (55) biurokracja (54) Papież Franciszek (53) Szafarz (43) dom (38) varia (36) św. Jacek (31) teatr (29) makro (7)