Kiedyś się nad tym zastanawiałem i dość długo chodziła mi po głowie taka myśl: czy, gdy znajdę się już po drugiej stronie, poznam Jezusa.
Nawet nie tak dawno mi się to przypomniało, gdy na Adoracji Grupy Poniedziałek, jeden z uczestników rozważał podobne zagadnienie.
Jakiś czas temu doszedłem jednak do wniosku, że nie muszę się tym martwić. Odpowiedź podpowiada dzisiejsza Ewangelia.
Cerkiew św. Marii Magdaleny w Jerozolimie |
Maria Magdalena kochała Jezusa najpiękniejszą miłością, jaką można sobie wyobrazić. Była jedną z tych kobiet, które towarzyszyły Panu i Jego uczniom, gdy nauczał, uzdrawiał, gdy przebywał na ziemi. Stała pod krzyżem, gdy umierał. I pierwsza poszła do grobu, by oddać Mu ostatnią posługę.
I ona, znająca Go na wylot... nie poznała swojej największej Miłości po zmartwychwstaniu.
Rzekł do niej Jezus: «Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?»
Ona zaś, sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: «Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę».
Mój kontakt z Jezusem, choć też staram się Go kochać, jak umiem, jest daleko mniej doskonały niż Marii Magdaleny. Tym bardziej mnie może się zdarzyć coś podobnego w chwili śmieci. Ale czy to musi być problem?
Zobaczmy, jak wyglądało to u naszej bohaterki:
Jezus rzekł do niej: «Mario!» A ona, obróciwszy się, powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», to znaczy: Mój Nauczycielu!
Nie jest ważne, czy poznam Jezusa. Inicjatywa jest po Jego stronie. Głęboko wierzę, że w stosownej chwili to On mnie zawoła po imieniu: "Andrzeju!". I wtedy już wszystko będzie jasne i piękne na wieczność.
Alleluja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz