Nie, nie chodzi o dziewczynę, w której podkochiwałem się w podstawówce. :)
Wybraliśmy się całą rodziną do miejscowości Baška na wschodnim krańcu wyspy Krk.
Zapakowaliśmy do samochodu wszystkie niezbędne akcesoria potrzebne na plażę, czyli: dwa nadmuchane materace, dwa karimaty, maski do nurkowania, ręczniki, buty "do podwody", itp. i opuściliśmy z trudem wcześniej wymanewrowane miejsce postojowe pod naszym pensjonatem.
Jechaliśmy około pół godziny malowniczymi górami, momentami serpentynami. Szkoda, że nie mogłem za bardzo się rozglądać i podziwiać widoki - taki to już los kierowcy, że trzeba przede wszystkim pilnować drogi.
Najwyższe wzniesienie na wyspie Krk, koło którego przejeżdżaliśmy ma 568 m npm. Mimo, iż na przykład nasze Beskidy są dwa razy wyższe, tutaj wysokość liczy się w praktyce "od poziomu morza". Ze Skrzycznego, gdy byłem tam ostatnio, żadnego morza nie widać - niestety.
W Bašce zostawiliśmy auto na parkingu, a parkingowemu zostawiliśmy 30 kuna (niestety tu wszystkie parkingi są płatne). Wypakowaliśmy z meganki nasz dobytek i poszliśmy tam, gdzie wszyscy. Po kilku minutach marszu przed naszymi oczami pojawił się następujący widok:
W przewodniku pisali, że w Bašce jest najdłuższa plaża w całej Chorwacji - raptem 1,8 km. Pisali też, że rocznie przyjeżdża tu ponad 110 tys. turystów. Łukasz stwierdził, że wszyscy oni zameldowali się na plaży dzisiaj osobiście. Faktycznie nie było mowy o tym, by nasze materace i karimaty wcisnąć gdzieś pomiędzy smażące się ciała. Karimatów więc w ogóle nie rozwijaliśmy, a materace udało się od razu zwodować.
Mimo tłoku spędziliśmy na plaży i w wodzie bardzo miły czas. Powspominaliśmy sobie plażę w Sopocie, z podobnym zagęszczeniem ludności, ale tam nigdy woda nie jest tak ciepła, a poza tym widok jest jakby mniej urozmaicony - tylko "plaskato" woda, aż po horyzont. Tu poza morzem wszędzie dokoła widać góry:
Gdy zgłodnieliśmy, zostawiając nasze rzeczy (z drobnymi wyjątkami) na plaży, poszliśmy na pizzę do restauracyjki przy promenadzie. Pizza z ananasem i druga z pieczarkami wszystkim bardzo smakowała. Jedynie Jacek, jak zwykle, zażyczył sobie frytki z keczupem.
Z pełnymi brzuszkami wróciliśmy na plażę, choć teraz większość czasu spędzaliśmy już w wodzie. Na suchym lądzie było zdecydowanie za ciepło. Po kolejnej godzince zakończyliśmy dzisiejsze plażowanie.
Po powrocie do domu w Vrbniku, udało się zaparkować samochód tylko z lekkim wstrzymaniem ruchu na naszej ulicy, co jednak mogło skończyć się stłuczką hamującego z piskiem opon minivana na węgierskich numerach - uffffff.
Nie ma jak wakacyjne przygody!
Pozdrowienia
Wybraliśmy się całą rodziną do miejscowości Baška na wschodnim krańcu wyspy Krk.
Zapakowaliśmy do samochodu wszystkie niezbędne akcesoria potrzebne na plażę, czyli: dwa nadmuchane materace, dwa karimaty, maski do nurkowania, ręczniki, buty "do podwody", itp. i opuściliśmy z trudem wcześniej wymanewrowane miejsce postojowe pod naszym pensjonatem.
Jechaliśmy około pół godziny malowniczymi górami, momentami serpentynami. Szkoda, że nie mogłem za bardzo się rozglądać i podziwiać widoki - taki to już los kierowcy, że trzeba przede wszystkim pilnować drogi.
Najwyższe wzniesienie na wyspie Krk, koło którego przejeżdżaliśmy ma 568 m npm. Mimo, iż na przykład nasze Beskidy są dwa razy wyższe, tutaj wysokość liczy się w praktyce "od poziomu morza". Ze Skrzycznego, gdy byłem tam ostatnio, żadnego morza nie widać - niestety.
W Bašce zostawiliśmy auto na parkingu, a parkingowemu zostawiliśmy 30 kuna (niestety tu wszystkie parkingi są płatne). Wypakowaliśmy z meganki nasz dobytek i poszliśmy tam, gdzie wszyscy. Po kilku minutach marszu przed naszymi oczami pojawił się następujący widok:
Plaża w Bašce |
Mimo tłoku spędziliśmy na plaży i w wodzie bardzo miły czas. Powspominaliśmy sobie plażę w Sopocie, z podobnym zagęszczeniem ludności, ale tam nigdy woda nie jest tak ciepła, a poza tym widok jest jakby mniej urozmaicony - tylko "plaskato" woda, aż po horyzont. Tu poza morzem wszędzie dokoła widać góry:
Gdy zgłodnieliśmy, zostawiając nasze rzeczy (z drobnymi wyjątkami) na plaży, poszliśmy na pizzę do restauracyjki przy promenadzie. Pizza z ananasem i druga z pieczarkami wszystkim bardzo smakowała. Jedynie Jacek, jak zwykle, zażyczył sobie frytki z keczupem.
Z pełnymi brzuszkami wróciliśmy na plażę, choć teraz większość czasu spędzaliśmy już w wodzie. Na suchym lądzie było zdecydowanie za ciepło. Po kolejnej godzince zakończyliśmy dzisiejsze plażowanie.
Po powrocie do domu w Vrbniku, udało się zaparkować samochód tylko z lekkim wstrzymaniem ruchu na naszej ulicy, co jednak mogło skończyć się stłuczką hamującego z piskiem opon minivana na węgierskich numerach - uffffff.
Nie ma jak wakacyjne przygody!
Pozdrowienia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz