W piątek jeszcze wszystko było ok.
W nocy przed wigilią coś mnie zaczęło łamać w kościach, gardło bolało, zatoki zajęte - no ładnie.
W sobotę podczas przygotowań do świąt zepsuł się router i domowe wifi przestało działać.
Po południu w wigilię zadzwoniła do nas samotna osoba, którą zaprosiliśmy na wieczerzę, że jednak nie przyjdzie. To chyba najbardziej zabolało.
Fragment naszego wigilijnego stołu |
Tak więc zamiast, jak każe tradycja, dołożyć jeden talerz, my jedno miejsce przy wigilijnym stole zlikwidowaliśmy.
Na Pasterkę już nie poszedłem, by być w jako takim stanie podczas Świąt. Na prochach, ale było ok.
A Pan Jezus się urodził. Przeszedł na świat niezależnie od tego, jak nam się udało do Świąt przygotować i jak nam się Święta udały.
Gdyby czekał, aż ludzkość będzie gotowa, godna, nawrócona, pojednana i żyjąca w pokoju, obawiam się, że do dziś żylibyśmy w Starym Testamencie. Dobrze, że Bóg daje nam Siebie bezinteresownie i wyprzedzająco:
Gloria in excelsis Deo!
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz