Przed końcem roku udało mi się skończyć jeszcze jedną książkę:
Wiara i tron - Dominika W. Rettingera |
Rzecz się dzieje w początkach polskiej państwowości (przynajmniej w rozumieniu, które się pojawiło kilkaset lat później). Mamy tu księcia Bolesława zanim został królem i zanim pojawił się przydomek "Chrobry". Mamy obraz średniowiecznej Europy i przede wszystkim mamy postać biskupa Adalberta znanego i czczonego w Polsce do dziś pod imieniem św. Wojciecha.
Cieszę się, że lektury nie można zaliczyć do "żywotów świętych", w tradycyjnym rozumieniu. Tu Adalbert jest człowiekiem z krwi i kości, a nie nierealnym, odczłowieczonym ideałem. (Czasem się boję, że nic nie jest w stanie bardziej zrazić ludzi do świętości, niż czytanie literatury hagiograficznej).
Choć rozszerzyłem sobie wiedzę o czasach sprzed tysiąca lat, autor nie porwał mnie w wir opisywanych zdarzeń. Owszem Panu Rettingerowi udało się wybić ponad nudną książkę pokazującą li tylko historyczne fakty, jednak fabuła nie powaliła mnie na kolana, nie zachwyciła, nie wciągnęła do środka.
Jeden wniosek wydaje się jednak bezsprzeczny. Przez tysiąc lat nie nauczyliśmy się zbyt wiele, nie potrafiliśmy wyciągnąć wniosków, które są ciągle te same:
Gdy Kościół wiąże się z rządzącymi, zawsze ostatecznie na tym źle wychodzi.
Wiary nie da się zadekretować z Tronu tak samo, jak namaszczanie na Tron nie służy Wierze.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz