Mieszkam w dużym mieście (ponad 140 tys. mieszkańców) w samym sercu Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego (ponad 2 mln mieszkańców lub nawet 3,5 mln, zależy jak liczyć). Z czasów socjalizmu pamiętam, że było tu brudno, szaro-buro i brzydko. Rzeka Kłodnica, nad którą się wychowałem zawsze śmierdziała, miała czarny kolor i konsystencję smoły. Powietrze, którym oddychaliśmy miało przekroczone wszelkie normy pyłu zawieszonego, tlenków azotu, siarki, węgla, dioxyn i w ogóle znajdowała się w nim cała tablica Mendelejewa. Blisko mojego domu był lasek, ale poza wróblami, nie pamiętam, by można tam było znaleźć jakiekolwiek zwierzęta.
Tak mi się to przypomniało w przededniu Dnia Ziemi. Nie dlatego, że jakoś specjalnie lubię to święto. Nie jestem też przekonany, by najlepszym sposobem jego obchodzenia było pędzenie dzieci z podstawówki do lasu, by zbierały śmieci, które często niestety dorośli tam wcześniej zostawili.
Przypomniało mi się o zmianach na przestrzeni ostatnich - powiedzmy - 25 lat w naszym śląskim środowisku naturalnym, ponieważ gdy w drugie święto wielkanocne szedłem przez wspomniany wyżej lasek, spotkałem dwie wiewiórki: rudą i czarną. Dziś zaś na moim parapecie usiadł DUDEK - prawdziwy "Upupa epops". Zdjęcie udało mi się zrobić już, gdy odleciał za drogę, ale może jeszcze coś widać:
Jednak wiele się u nas poprawiło. Trzeba to tylko umieć zauważyć, a nie tylko zrzędzić.
Jakby ktoś nie dopatrzył się na powyższym zdjęciu dudka, a ponadto potrzebował odtrutkę na zrzędzenie, to polecam Dudka w innej postaci:
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz