Póki nie ma jeszcze żony w domu, puściłem sobie na DVD koncert Genesis. Ela za tym nie przepada, szczególnie gdy słucham solówkę, a właściwie duet najpierw na dwa taborety, a potem na dwie perkusje.
Mnie aż ciarki przechodzą po plecach.
I przypominam sobie koncert ze Stadionu Śląskiego z roku 2007, w którym miałem okazję uczestniczyć. Z nieba lało, jak z cebra. Świetlne i dźwiękowe efekty specjalne zafundowała nam wszystkim burza.
Phil Collins i spółka zagrali wtedy doskonały koncert. Nie szkodzi, że przemokliśmy do suchej nitki - warto było.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz