Chodzi mi ostatnio po głowie temat modlitwy prośby.
Nie, nie kwestionuję jej potrzeby, sensu czy skuteczności.
Chciałem jednak zwrócić uwagę na pewien jej aspekt, który - mówiąc brutalnie - z chrześcijan robi nas poganami.
Jak to jest w religiach pogańskich? Człowiek musi bóstwu o sobie przypomnieć: modlitwą, śpiewem, tańcem. Normalnie taki bóg ma ważniejsze sprawy na głowie niż ludzki los. Trzeba więc zrobić odpowiedni rwetes (u nas się to ostatnio nazywa "szturm do nieba"), by bóstwo się obudziło, zwróciło głowę w odpowiednią stronę i coś tam dla nas łaskawie zrobiło. Nie pomaga? No to trzeba jeszcze złożyć jakąś ofiarę...
Czym się różni Bóg chrześcijan? Że jest prawdziwy, a przede wszystkim, że nas kocha.
Zanim Go o cokolwiek poproszę, On już wie, czego mi potrzeba. Mało tego, On wie lepiej, co jest dla mnie dobre. Gdy w bardzo trudnej sprawie modlę się z wielką żarliwością za kogoś mi bliskiego, muszę pamiętać, że Bóg kocha tę osobę o niebo bardziej niż ja i naprawdę nie trzeba Mu o tym przypominać.
Po co więc się modlić? Bo modlitwa jest potrzebna przede wszystkim nam ludziom, nie Bogu. Ona raczej Boga nie zmienia, ale może i powinna przemieniać nas.
Prosząc Boga, staję przed Nim i uświadamiam sobie swoją od Niego zależność. Odkrywam, że to kim jestem i co posiadam, zawdzięczam tylko Jemu - a nie ma piękniejszej myśli. Gdy modlimy się wspólnie lub wzajemnie za siebie (tu może być ów "szturm do nieba") odkrywamy, że wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego, wspaniałego Ojca - to też zawiązuje i pogłębia wieź między ludźmi.
Warto o tym pomyśleć.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz