Mogłem zostać nauczycielem... i to akademickim.
Gdy zaczynałem 5. rok studiów na Politechnice Śląskiej, mój Profesor zaproponował mi coś na kształt asystentury. Byłem ciągle jeszcze studentem, realizowałem doświadczenia do mojej pracy dyplomowej.
W laboratorium |
Jednocześnie już prowadziłem zajęcia laboratoryjne z młodszymi studentami. To była świetna sprawa - bardzo mi się to podobało. Brałem też udział w spotkaniach kadry naszego Instytutu - nie powiem, mój prestiż rósł z każdym dniem. Nie, nie była to zawodowa pensja, ale za swoje zaangażowanie dostawałem jakiś rodzaj stypendium, czyli zacząłem mieć stały dochód.
Rok szybko minął i po obronie Pracy Dyplomowej (z wynikiem bardzo dobrym), Pan Profesor poprosił mnie do siebie i zaoferował etat na stanowisku Asystenta z jednoczesnym rozpoczęciem studiów doktoranckich. Byłem wniebowzięty.
Było to dokładnie 25 lat temu - w roku 1994.
Od 1,5 roku byliśmy małżeństwem. Moja żona od paru lat uczyła matematyki w szkole podstawowej. Dzieci jeszcze nie mieliśmy, ale nasze plany jednoznacznie ten kierunek rozwoju rodziny brały pod uwagę. Mieszkaliśmy w malutkim wynajmowanym mieszkanku. Potrzeb nie mieliśmy dużych, ale czynsz, prąd i wodę trzeba było opłacić. O jedzeniu i ubraniu, które też kosztowały, nie wspominam.
Po rozważeniu wszystkich za i przeciw, doszliśmy z żoną do wniosku, że z dwóch nauczycielskich pensji nie będziemy w stanie się utrzymać.
Odmówiłem Panu Profesorowi. Nie był zdziwiony - wiedział, że może mi zaoferować żenująco niską pensję.
Dostałem pracę w zagranicznej firmie inżynierskiej (gdzie pracuję do dziś).
To była jedna z lepszych decyzji w moim życiu.
Pozdrawiam
P.S. To, że Państwo Polskie od 30 lat, gdy wybiło się na niepodległość, nie jest w stanie zapewnić nauczycielom dobrych zarobków jest bardzo złą decyzją władz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz