Wiem, nie ma bardziej banalnej góry niż Czantoria.
Startuję na Czantorię |
Po ubiegłotygodniowej fantastycznej wyprawie na Błatnią, postanowiłem dziś skorzystać z przepięknej jesieni i jeszcze się gdzieś wybrać.
Oczywiście na Czantorii byłem już kilkanaście razy, ale zawsze korzystałem z wygody kolejki linowej. Dziś postanowiłem wejść na górę pieszo, szlakiem czerwonym.
Czerwonym szlakiem w stronę słońca |
Po przejściu mniej więcej 1/3 trasy miałem taki kryzys, że chciałem wracać do auta i do domu. Serce waliło mi jak oszalałe, oddychałem jak stary parowóz, a nogi nie chciały się dalej podnosić - katastrofa.
Przesiedziałem parę minut na pieńku i rozważam swoją sromotną porażkę.
Jakoś się jednak pozbierałem i wlokę się dalej. Mniej więcej w połowie stoku... Tak stoku, bo tam szlak nie prowadzi drogą z jakimiś zakosami, tylko po prostu rwie w górę po prostej. Więc, mniej więcej w połowie stoku miałem drugi kryzys. To samo, jak wcześniej, tylko już nie miałem siły na schodzenie z powrotem. Kolejny pieniek uratował mi życie. Choć nie. Jeszcze wtedy, to się zastanawiałem, czy jak za chwilę stracę przytomność, to czy mnie ktoś tu odnajdzie zanim spadną śniegi czy dopiero na wiosnę.
Póki co, zasypują mnie liście |
Ryzyko leżenia pod śniegiem zmobilizowało mnie do dalszej drogi. Krok za krokiem, co chwila odpoczywałem. Pewnie już podwoiłem czas, jaki przewodnicy PTTK zalecają dla początkujących dla tej trasy. Ale idę: do przodu, a raczej do góry.
W pewnym momencie usłyszałem komunikat: "Uśmiechnij się. Będziesz miał zdjęcie za 3, 2, 1 - już!". Pomyślałem, że to, mimo zmęczenia, zdecydowanie za niskie góry, żebym miał halucynacje związane z chorobą wysokogórską. Okazało się, że chodzi o zdjęcia dla tych szczęśliwców, którzy jadą kolejką i... za chwilę będą wysiadać! Wyszedłem z lasku i szczęśliwy siadłem na trawie, uznawszy, że doszedłem.
Prawie doszedłem |
Teraz to już mogłem napawać się widokami i własnym zwycięstwem (te kilkadziesiąt metrów różnicy nie miało dla mnie znaczenia).
Jeszcze zmęczony, ale już z siebie dumny |
A potem wróciły mi siły i... poszedłem dalej na Wielką Czantorię do czeskiej granicy.
Oby ta, i wszystkie inne nasze granice, była zawsze przyjazna |
Zacząłem być głodny i pomyślałem, że najlepiej będzie coś kupić w czeskim schronisku więc... poszedłem jeszcze kawałek dalej.
Horska Chata Cantoryja |
Niestety, w środku była kolejka. A jak jest kolejka, to ja nawet z czeskich specyjałów jestem gotowy zrezygnować. Zjadłem bułeczki, które dała mi na drogę Ela i popiłem zimną colą.
Jeszcze dziś rano rozważałem opcję, by zejść stąd niebieskim szlakiem do centrum Ustronia.
Zejść niebieskim szlakiem? |
Jednak przypomniały mi się dzisiejsze kryzysy i postanowiłem rozsądnie wrócić kolejką prosto na parking do mojego auta (z centrum Ustronia do Polany miałbym jeszcze kolejne kilometry do przejścia).
No to wracam jeszcze raz obok wieży widokowej, gdzie przecież byłem w zeszłym roku.
Wieża widokowa na Wielkiej Czantorii |
I co z tego, że byłem rok temu? I co z tego, że wiało, jak wtedy i było dużo zimniej?
Dla takich widoków zawsze warto |
Potem wróciłem do górnej stacji kolejki linowej i tam bez kolejki kupiłem ciepłą kiełbaskę i gorącą herbatę z cytryną.
Jak mnie to smakowało! |
Na dół zjechałem już kolejką.
Ależ to jest wygoda |
Wróciłem do domu. Ale serio dziś myślałem, że moja wycieczka skończy się dość szybko spektakularną katastrofą. Tym bardziej cieszę się, że choć zmęczony, dałem radę.
Pozdrawiam i polecam nasze kochane Beskidy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz