Wczoraj nasza firma świętowała - coroczne New Year Party.
Wszyscy się wystroili, zjedliśmy uroczystą kolację, a potem Prezes przedstawił nasze wyniki za rok 2012. Jest dobrze. Wypracowaliśmy drobny zysk. Nie jest to łatwe w obecnych czasach, gdy inwestycje są redukowane, pieniądze europejskie się skończyły, a nowy budżet w Brukseli ciągle w bólach się tworzy.
Tym bardziej możemy sobie pogratulować. Wszyscy też wiemy, że było to okupione sporym wysiłkiem.
Kolejnym punktem programu były nagrody dla kierowników najlepszych projektów, dla osób które pracują już 15 lat oraz "nagrody Prezesa" za różnorakie osiągnięcia.
Nie, ja nie byłem tu pierwszy. W ogóle nie dostałem żadnej nagrody. Innym o wiele bardziej się należały.
Najbardziej się cieszę, że uhonorowano koleżankę, która może i nie bywa wielkim Project Managerem, ale robi kawał dobrej, mrówczej roboty. Dobrze, że nasi szefowie potrafią to zauważać.
Potem były tańce i rozmowy kuluarowe.
Nie, ja tam do tańcowania też nie jestem pierwszy.
Pogadać za to lubię. Problem jest tylko taki, że gdy gra głośna muzyka, nie słyszę zbyt dobrze, zresztą nie tylko ja. Mimo to, trochę żeśmy sobie porozmawiali - najwięcej z ... koleżanką z pokoju, bo w biurze to nigdy nie ma czasu. :)
Po 23.00 zebrałem się do domu.
Nie, nie byłem pierwszy. Trochę osób wyszło przede mną.
Do domu wróciłem przed północą. Ela i Jacek już spali, a Łukasz, jak zwykle coś tam jeszcze w swoim pokoju kombinował. Wszedłem się przywitać i starszy z synów zapytał, czy poczekam jeszcze 10 min. Przypomniał mi w ten sposób, że o północy zaczynał się jego dzień urodzin.
No to zszedłem jeszcze po prezent i punktualnie o północy byłem pierwszy z życzeniami dla naszego pierworodnego syna.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz