Dziś, jak to w poniedziałek, w Lizbonie większość miejsc bywa zamknięta.
Pomyśleliśmy więc, że z tej racji oraz 30 stopniowego upału warto wybrać się nad ocean, którego jeszcze nigdy w życiu nie widzieliśmy.
By tam dojechać, trzeba było kupić bilety na komunikację publiczną. U nas w pobliżu naszego miejsca zamieszkania nigdzie nie znaleźliśmy miejsca sprzedaży. Dopiero po podjechaniu busem (kupiliśmy bilet u kierowcy) do stacji metra, udało się trafić na odpowiednią maszynę, która w końcu wypluła dla nas bilety wielokrotnego użytku i naładować odpowiednią kwotą.
Sprawność nr 1. Umiemy kupić bilet |
Trzeba je kasować przy wejściu na podmiejski pociąg, bus lub tramwaj - wtedy zmniejsza się wartość biletu.
W ten sposób pociągiem dostaliśmy się do Estoril, gdzie prosto z dworcowego peronu weszliśmy na plażę 🙂
Wejście z dworca na plażę |
Tym sposobem udało nam zobaczyć Atlantyk. Tak mniej więcej patrząc w prawo w linii prostej mamy Brazylię (bo to jeszcze nie jest stricte zachodnie wybrzeże Europy, ale już pełny ocean przed nami).
Sprawność nr 2. Widzimy ocean |
Ciepły piasek, 30 st. w cieniu. Jak byśmy narzekali, to byłby ciężki grzech w stosunku do Was, jeśli czytacie to z zimnej i deszczowej Polski. Trzeba jednak obiektywnie stwierdzić, że woda nie była cieplejsza niż Bałtyk w sierpniu 😉
Aby wrócić do domu, wymyśliłem, że trzeba znaleźć tramwaj, który nas wyciągnie w górę, bo mieszkamy w Alfamie na wysokości tarasów widokowych św. Łucji i Bramy Słońca. I to się udało.
A poza wszystkim, to jest cudowne miejsce.
Pozdrowienia z Lizbony
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz