Do Lizbony pojechałem również z nadzieją, że będzie okazja posłuchać fado.
Już pierwszego dnia trafiłem pod drzwi sławnego Clube de Fado:
Clube de Fado |
Jednak z tej oferty nie skorzystałem. Sprawdziłem za to Mesa de Frades, ale okazało się, że najbliższy wolny stolik był na... jutro, gdy już jestem w domu. Chciałem jeszcze spróbować zajrzeć do Casa de Linhares, ale też jakoś się nie złożyło.
Za to potrafiłem siąść w naszej Alfamie w Mirandouro de Santa Luzia (Łucja to piękne imię mojej śp. Babci) i zachwycić się śpiewem i grą młodego człowieka.
Fado u Świętej Łucji |
Fado Marii Luisy |
Nazajutrz wieczorem, znów zupełnie przypadkowo, weszliśmy na kolację do restauracji naprzeciw kościoła św. Antoniego. Tam również znaleźliśmy informację, że za kilka chwil rozpocznie się występ Fado. Kelner zapytał, czy mamy rezerwację, ale mimo, że nie mieliśmy, znalazł się dla nas stolik. Zauważyłem wystrój z gitarami.
Restauracja Bohemia Lx |
Wkrótce na salę weszło dwóch starszych facetów, zdjęli ze ściany gitary i po ich dostrojeniu, zaczął się koncert. Wokalistka w swojej zapowiedzi stwierdziła, że Fado jest, jak modlitwa i w związku z tym potrzebuje ciszy. I faktycznie, tu goście zdecydowanie się pilnowali i mogliśmy wsłuchiwać się w silne, ale też modulowane do lekkiego szeptu, głosy pieśniarek.
Fado |
Tu muzyka była na wspaniałym poziomie. Dźwięki przeszywały do szpiku kości i poruszały delikatne struny duszy.
Fado |
Obie pieśniarki Fado miały w sobie to coś: emanację siły, elegancję, poczucie własnej wartości, ale też dystans i poczucie humoru. I przede wszystkim umiłowanie tej muzyki, tradycji, zakorzenienie w miejscu. To się czuło. Przynajmniej ja, siedząc tuż obok muzyków, mogłem tego doświadczyć.
Miałem tu okazję spotkać fado z głębi duszy, takie prawdziwe. Czy to już było saudade? Chyba tak.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz