W czasie "Skupienia", o którym wspominałem, zwróciło moją uwagę nazwisko jednego z adresatów listów św. Ignacego Loyoli:
Wygooglałem sobie i faktycznie chodzi o jednego z członków znamienitego rodu Borgiów.
Tak, tak tego samego o którym do dziś krążą legendy, pisze się książki i kręci filmy, jako przykład podłości ludzi Kościoła i to na najwyższym szczeblu.
Franciszek Borgia był prawnukiem... papieża Aleksandra VI. Był to jeden z najczarniejszych okresów papiestwa. Sam Papież był człowiekiem rozwiązłym i pozbawionym skrupułów. Wielkim okrucieństwem wykazywał się jego hołubiony syn Cezar Borgia, nie mniejszym, choć w innym wydaniu - córka Lukrecja Borgia.
I w takich warunkach, w rodzinie, która delikatnie mówiąc, nie świeciła przykładem, raptem 3 lata po śmierci Aleksandra VI, urodził się i wzrastał Franciszek. Nie przeszkodziło to Bogu, by pociągnąć go do Siebie. W 1546 roku, gdy zmarła jego żona, wstąpił do nowego zakonu Jezuitów i jak widać, przyjaźnił się z Ignacym Loyolą. Później został trzecim w historii generałem Towarzystwa Jezusowego.
W przeciwieństwie do swoich krewnych, pomimo wielkiego znaczenia, jakie posiadał w ówczesnej Europie, prowadził bardzo skromne życie i zmarł w opinii świętości.
Jakby tak ktoś z nas chciał zostać świętym, nie szukajmy wymówek, że nam rodzina (albo Kościół) nie pasuje :)
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz