To nie jest łatwy film. Momentami mnie nawet przerażał. Były chwile, gdy chciałem wyjść, bo zdawał mi się zbyt trudny, zbyt mroczny, zbyt okrutny, zbyt tragiczny. Zostałem do końca.
Jak bardzo nie chciałoby się od tego uciec, Martin Scorsese stawia bardzo ważne pytania: o WIARĘ, o jej granice za którymi jest już tylko rozpacz, o siłę płynącą z wiary lub o ponoszone dla niej ryzyko, o jej wartość w życiu naszym, ale też o jej oddziaływanie na współwyznawców.
Jedno jest pewne, co byśmy sobie dziś u progu XXI w. w Europie nie wmawiali, nasze bycie chrześcijaninem możemy przeżywać w cieplarnianych warunkach. Nie mam pojęcia, jak bym się sam zachował i czy wytrzymałbym 10 minut takich prześladowań, jakim byli poddawani wyznawcy Chrystusa w XVII wieku w Japonii.
Jest jednak coś jeszcze straszniejszego niż najbardziej okrutne tortury - Milczenie Boga. Myślę, że wszyscy tego milczenia w swoim życiu duchowym doświadczamy. Szczerze mówiąc bardziej wierzę Scorsese, gdy krzyczy swoim filmem o tym milczeniu, niż niektórym "pobożnym" ludziom, którzy Boga słyszą zawsze i wszędzie wokół siebie.
A jednak Bóg nie milczy na zawsze. Czasem również w moim życiu mówi głośno i wyraźnie (choć najczęściej w zupełnie inny sposób, niż bym się spodziewał). Przede wszystkim jednak trzeba mieć cierpliwość wytrwać do końca.
Mam nadzieję, że w ostatniej scenie mojego życia ujrzę światło Zmartwychwstania.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz