Jeśli ktoś przychodzi do Mnie,
a nie ma w nienawiści swego ojca i matki,
żony i dzieci, braci i sióstr,
nadto i siebie samego,
nie może być moim uczniem.
Pewnie mądrzejsi ode mnie potrafią lepiej wytłumaczyć, w czym rzecz.
Jestem jednak pewny, że nie chodzi tu o nienawiść w naszym dzisiejszym rozumieniu, jako przeciwieństwo miłości, życzenie komuś wszelkiego zła, szkodzenie najbliższym.
Myślę, że Jezus, może w prowokacyjny sposób, chce zwrócić uwagę na priorytety. To Bóg winien być najważniejszy.
Są w życiu takie chwile, że nawet swojej matce, żonie, swojemu synowi, bratu powinienem powiedzieć "nie". To wtedy, gdy mielibyśmy razem zanegować Boga.
Są takie momenty, gdy trzeba się przeciwstawić środowiskom, w których się pracuje, ludziom, z którymi się spotyka, przyjaciołom, sąsiadom, znajomym. To wtedy, gdy wspólnie wchodzimy w coś złego.
Są takie dni, gdy własną ojczyznę trzeba "znienawidzić" i zostać tym, który wskazuje jej błędy.
Najważniejsze jednak bym potrafił z Bożą pomocą siebie samego tak poukładać, by się przebić przez miłość własną, przez egocentryzm, przez egoizm. Nikt nie potrafi mnie tak skutecznie odwieźć od tego, by przychodzić do Jezusa, jak ja sam.
Pomóż mi Panie znienawidzić wszystko, co wokół i we mnie oddala mnie od Ciebie!
Wtedy dopiero będę kochał prawdziwą miłością rodziców, żonę, synów, brata, przyjaciół, ojczyznę i wreszcie siebie samego. Wtedy też nie będzie miało znaczenia, że z tą miłością wiąże się noszenie krzyża.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz