niedziela, 12 sierpnia 2012

Eliasz i ja

Też tak miałem w swoim życiu. 

Człowiek był zamęczony, zniechęcony, zatracił sens tego co robi. Do tego trochę zaczęło szwankować zdrowie. Jakieś takie poczucie, że wszystko co najlepsze w życiu jest już za mną. Słabo radziłem sobie ze stresem. Obowiązki w pracy stawały się wyzwaniami nie do ogarnięcia. Ówczesny szef chciał pomóc, ale nie mógł sobie pozwolić na problemy w dziale, któremu dowodziłem, więc w końcu na moje stanowisko powołał inną osobę. Ja próbowałem złapać oddech, ale nie było to łatwe. Byłem wypalony.

Pewnie nie było ze mną tak źle, jak z Eliaszem, ale bardzo rozumiem jego stan opisywany w dzisiejszym pierwszym czytaniu:

Eliasz poszedł na pustynię na odległość jednego dnia drogi. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!” Po czym położył się tam i zasnął.

I wtedy, w tych trudnych dniach (tygodniach i miesiącach) Proboszcz zaproponował mi, bym został Nadzwyczajnym Szafarzem Komunii Św. 

Byłem w szoku, bo ani żeśmy się specjalnie znali, ani nie włączałem się jakoś w życie parafii, na terenie której zresztą nawet nie mieszkam. Owszem chodziłem z rodziną co niedzielę do kościoła, jak setki innych ludzi - i tyle.

W pierwszym momencie chciałem odmówić. W mojej ówczesnej kondycji, nie czułem się po prostu na siłach.

Była wtedy też jednak od początku myśl taka, że to nie może być przypadek. Chodziło mi po głowie, że jeśli Pan Bóg przeznaczył mi nowe i to tak niesamowite zadania, to da też siły, by je udźwignąć. 

Może nie tak dosłownie, jak u Eliasza:

(...) Anioł Pana wrócił i trącając go, powiedział: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!”

Ale ja też poczułem, że przede mną "długa droga", że jeszcze wiele ciekawych rzeczy mi się w życiu wydarzy.

Powoli zacząłem się odbudowywać. To nie działo się z dnia na dzień. Na pierwszym spotkaniu kursu dla przyszłych szafarzy ledwo wysiedziałem. Potem pierwsze komunikowania też były dla mnie trudne. Czułem ciężar odpowiedzialności. Dłonie drżały. Próbowałem to wszystko zawierzyć Bogu. 

Dziś, po ponad dwóch latach, jestem Bogu niesamowicie wdzięczny, że pozwolił mi tego wszystkiego doświadczyć. Inaczej patrzę na swoje życie. Chyba z większą pokorą.

Będąc świeckim szafarzem Komunii Świętej, jest dla mnie wielką radością, że mogę uczestniczyć w tajemnicy Eucharystii, że mogę dotykać Boga i nieść Go ludziom. A to są sprawy najważniejsze w naszym życiu, bo tak o tym mówi Chrystus w dzisiejszej Ewangelii:

Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata.  

Pozdrawiam

2 komentarze:

Etykiety

zdjęcia (2555) wiara (1072) podróże (894) polityka (690) Pismo Św. (675) po ślonsku (440) rodzina (400) Śląsk (389) historia (371) Kościół (344) zabytki (313) humor (294) Halemba (261) człowiek (233) książka (203) praca (203) święci (187) muzyka (184) gospodarka (169) sprawy społeczne (169) Ruda Śląska (138) Grupa Poniedziałek (111) ogród (106) filozofia (104) Jan Paweł II (103) Covid19 (89) miłosierdzie (82) muzeum (76) środowisko (76) dziennikarstwo (73) sport (73) film (66) wojna (55) biurokracja (54) Papież Franciszek (53) Szafarz (43) dom (38) varia (36) św. Jacek (31) teatr (29) makro (7)