Wczoraj wieczorem puściłem sobie na Netfliksu koncert Bruce'a Springsteena.
Okazało się, że jest to koncert kameralny, skromny, akustyczny i solo. Przede wszystkim jednak, czego się nie spodziewałem, była to opowieść człowieka o jego życiu. I to fascynująca opowieść.
Zaczął od swojego dzieciństwa: mamy, ojca, siostry, katolickiego (!) kościoła, gdzie się zawsze wynudził, przyjaciół z okolicy i wielkiego drzewa pod którym i na którym organizowali przeróżne zabawy.
Po kolejnych piosenkach i dalszych epizodach z młodości, opisywał początki swojej fascynacji muzyką. Okazuje się, że jednym z muzyków, który był mu wzorem i od którego wiele się nauczył był Walter Cichon oraz jego brat Raymond.
Jacyś moi wujkowie, krewni, w każdym bądź razie Cichonie uczyli rock and roll'a Bruce'a Springsteena. Wow!
Nie znalazłem informacji kiedy oni, a raczej ich protoplaści przywędrowali ze Śląska do Ameryki. Może z ks. Moczygembą w połowie XIX w.? A może przy innej emigracji za chlebem?
Niestety Walter Cichon zginął na wojnie w Wietnamie w 1968.
The Boss kontynuował swoją opowieść. Opowieść dowcipną, ale też mądrą.
Dziś, na końcu swego życia wybrał się po latach do swojego miasta. Long Branch zmieniło się. Jego drzewo zostało ścięte. Na pniu przywoływał duchy dawnych przyjaciół. I przyszła mu do głowy ta niemal zapomniana modlitwa z dzieciństwa.
Zakończył koncert słowami "Ojcze nasz..."
Springsteen on Brodway na Netfixie - polecam
P.S. Znam Springsteena od czasów liceum (1984-1988), gdy kumpel z klasy przywiózł z Zachodu jego album "Born in the USA"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz