Szczęśliwie wróciliśmy z żoną z weekendowego spotkania w Szczyrku.
Co tam robiliśmy?
Przede wszystkim codziennie uczestniczyliśmy we Mszy Świętej. Były też i inne okazje do modlitwy, w bardzo różnych formach: przez śpiew, na Adoracji Najświętszego Sakramentu, odmawiając brewiarzową Jutrznię.
Oczywiście poza modlitwą, było szereg atrakcji do radosnego wspólnego spędzenia czasu, na przykład przy ognisku, gdzie po pierwsze naśpiewaliśmy się na całego, a po drugie zjedliśmy przepyszne kiełbaski.
Wczoraj przed południem wybraliśmy się na wycieczkę z zamiarem zdobycia szczytu Skrzycznego - 1257 m n.p.m. Było dosyć chłodno i wietrznie. Po niebie przepływały różnego rodzaju i formy chmury, ale całe szczęście nie padał deszcz. W okolicach bazy, gdzie startowaliśmy, niestety nie przebiega żaden szlak turystyczny, ale nasz ksiądz przewodnik zasięgnął języka u tubylców i ruszyliśmy bardzo ochoczo.
Widoki były pomimo nieciekawej pogody bardzo ładne - niech ludzie mówią co chcą, ale nasze Beskidy mają w sobie niesamowity urok.
Krajobrazy piękne, tylko jakoś nie za bardzo było widać nasz cel podróży. Pierwszy raz zawróciliśmy zaraz po starcie. Gdy po przejściu kolejnych kilkuset metrów (może kilometra) okazało się, że nasza droga się kończy, zawróciliśmy znowu. Kiedy po jakimś czasie nasz przewodnik, a my razem z nim uznaliśmy, że tędy też nie dojdziemy, po cichu, nie mówiąc nikomu, włączyłem w mojej komórce GPS. :)
W końcu pojawił się przed nami szczyt Skrzycznego - trochę oddalony (poniższe zdjęcie zrobiłem zoomem), ale jednak.
Nie zrażając się odległością, obraliśmy już teraz prawidłowy kierunek. Po około 2km dotarliśmy do wyciągu krzesełkowego w okolicach Hali Jaworzyny, gdzie jest przesiadka, gdy wyjeżdża się z samego Szczyrku. Kilka osób bardzo się ucieszyło, gdy krzesełka nad nami ruszyły. Większość jednak, z księdzem przewodnikiem na czele, pomaszerowała dziarskim krokiem dalej pieszo. Teraz było już łatwo, bo odnaleźliśmy szlak.
Łatwo było w sensie znajdowania drogi, dziarski krok jednak zaraz odrobinę nam się zwolnił, za to oddech znacznie przyspieszył. :)
Trudy wędrowania wynagradzał nam widok podnóża góry. Dla mnie szczególnie miło było popatrzeć z tej perspektywy na okolice, gdzie zawodowo bywam czasem nawet kilka razy w tygodniu, nadzorując budowę kanalizacji (w Buczkowicach, Godziszce, Kalnej i Rybarzowicach).
W końcu dotarliśmy szczęśliwie do celu.
Po zasłużonym odpoczynku, nie bez wątpliwości co do drogi, bo o mało co minęlibyśmy zejście do miejsca, gdzie stał nasz dom, wróciliśmy do bazy, a tam czekał na nas pyszny obiad.
Jakby ktoś był ciekawy, jak wiódł nasz szlak, to proszę bardzo:
Startowaliśmy w punkcie A. W punkcie B włączyłem GPS. Punkt C to szczyt Skrzycznego.
Nie do każdego celu da się dotrzeć za pierwszym razem (czasem trzeba się kawałek wrócić). Nie zawsze trzeba też dochodzić najkrótszą drogą. Dobry przewodnik, który czasem wiedzie "drogą widokową", za to z entuzjazmem i uśmiechem na twarzy oraz wytyczony i dobrze oznaczony szlak jest nie do przecenienia. Do tego ważny jest wysiłek i determinacja każdej osoby oddzielnie, ale także współpraca całej grupy.
W takich warunkach nie ma celu, którego nie dałoby się osiągnąć.
Powyższe dotyczy nie tylko chodzenia po górach.
Pozdrawiam wszystkich, a w szczególności uczestników "wyprawy".
"niech ludzie mówią co chcą, ale nasze Beskidy mają w sobie niesamowity urok" zgadzam się w 100%...
OdpowiedzUsuń