Dziś będą refleksje dość osobiste.
Z chorymi miałem do czynienia w swoim życiu zawsze - pewnie nie jestem w tym odosobniony.
Podobno wkrótce po urodzeniu dość poważnie chorowałem i leżałem w szpitalu, ale tego nie pamiętam.
Potem, gdy byłem w szkole podstawowej, zachorowała Mama. Kilka tygodni czy nawet miesięcy jej nie widziałem - to była moja największa trauma z dzieciństwa.
W czasach liceum i studiów wszystkie wakacje spędzałem jako opiekun z niepełnosprawnymi - w znacznym stopniu to mnie ukształtowało.
Kilka lat temu poważnie zachorowała na kręgosłup moja Żona - był smutek, niepewność, codzienne odwiedziny w szpitalu, przekonanie się, że mogę liczyć na moich synów, którzy w tym niełatwym okresie zajęli się domem. I wreszcie powolne wracanie do zdrowia z miesiącami rehabilitacji i profesjonalnym wdrażaniem diety, by kręgosłup miał mniej do dźwigania.
W zeszłym roku trzeba się było zająć Szwagierką - osobą samotną, która ostateczne swojej choroby nie przetrwała. Nie było to łatwe. Przeżywaliśmy wszystkie stadia jej niemocy: od sporadycznego zaglądania, co słychać, do opieki całodobowej w domu. Były trudne momenty decydowania, czy dzwonić po pogotowie i godziny spędzone na izbie przyjęć. Znam strach otwieranych drzwi, nie wiedząc, co za nimi zastanę. Moi synowie, gdy byliśmy w Barcelonie, ratowali Ciotkę wezwani przez sąsiadów, gdy zasłabła w łazience i zalała tych z dołu (to jej wtedy uratowało życie). Znam uczucie ulgi, gdy kolejny raz została w szpitalu i niepokój, co zrobimy, gdy wypiszą ją do domu. Była bezradność, niemoc i dojście do ściany, ale też doświadczenie pomocy dobrych ludzi: od sąsiadki, która rano podawała jej śniadanie, do profesjonalnej opieki MOPS-u (wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że jest taka instytucja) i firmy pielęgniarskiej. Już teraz wiem, jak załatwić do domu szpitalne łóżko z podnośnikami, materac antyodleżynowy i zestawy pampersów.
Łóżko szpitalne w domu |
Znam ból decydowania o wyprowadzce do DPS-u i patrzenia na powolną agonię. Wiem, że można się nie zdziwić, gdy zadzwonią ze szpitala, że właśnie umarła - niech miłosierny Bóg przyjmie ją do siebie.
Jest jeszcze jeden aspekt mojego kontaktu z chorymi. Jako nadzwyczajny szafarz, co kilka niedziel roznoszę Komunię Świętą do tych, którzy sami już do kościoła nie są w stanie dotrzeć. To wielka radość (po obu stronach), która buduje też jakąś niezwyczajną wieź pomiędzy moją skromną osobą a osobami w podeszłym wieku lub doświadczonymi chorobą.
Dzień Chorego - to ważny dzień. Wszystkim chorym życzę, najpierw powrotu do zdrowia, ale też cierpliwości do siebie i najbliższych, dobrych ludzi wokół, wspaniałych lekarzy i - niezależnie od tego, do czego dana choroba prowadzi - wiary w Zmartwychwstanie.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz