niedziela, 4 maja 2014

Moja wiara


Kawał mojej wiary jest dziś opisany w Ewangelii:


Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło.


Też często opowiadam, choćby tu na blogu, o swojej wierze, o tym wszystkim, co się wydarzyło, wtedy 2000 lat temu w Jerozolimie, a i teraz się dzieje w moim życiu.

Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali.

Moje oczy też są na uwięzi. Często tej mojej wiary w ogóle nie czuję, nie rozumiem, słabo wierzę, może nawet wcale nie wierzę. Niby Jezus jest, idzie ze mną, ale czy na pewno? W codzienności prawie w ogóle Go nie zauważam.

Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: 
były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, 
wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, 
którzy zapewniają, iż On żyje.

Czasem wiara innych, ich świadectwo przeraża. Czasem własna wiara (lub jej brak) przeraża. Chciałbym uciec do Emaus - zająć się swoimi sprawami.

I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, 
co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.

A jednak, gdy się zatrzymam i patrzę na swoje życie wstecz, to wtedy dochodzę do wniosku, że to wszystko co się dzieje, nie może być przypadkiem. Że On jest, że to wszystko, co przeżyłem odnosi się do Niego. Że On prowadzi.

On okazywał, jakoby miał iść dalej. 
Lecz przymusili Go, mówiąc: 
„Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił.”

Być może, że to moje trwanie przy wierze nawet wtedy, gdy pozornie nic z tego nie wynika jest takim "przymuszaniem Go", by pozostał. Trwanie w wierze szczególnie wtedy, gdy wydaje się ona słaba, martwa i absurdalna, ma sens.

Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, 
wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. 
Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go.

Szczególnie w ostatnich latach (pewnie z łaski bycia Szafarzem) jeśli są w mojej wierze jakieś przebłyski światła - otwierania oczu wiary, to przede wszystkim na Eucharystii. Szczególnie na Łamaniu Chleba proszę Jezusa o wiarę, o to bym Go rozpoznawał.



„Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?”

To jest bardzo dobre określenie. Też czasem są w moim życiu takie chwile, że chciało by się zawołać: "czy serce nie pałało we mnie", gdy działy się rzeczy, które bez wiary nie dają się wytłumaczyć. Gdy człowiek ma wewnętrzną pewność, że On idzie ze mną.

W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. 
Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: 
„Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”.

Jak dobrze, że mamy Kościół, że zawsze mogę wracać z Emaus do Jerozolimy i usłyszeć od innych, że Pan rzeczywiście zmartwychwstał. Kościół jest mi do wiary koniecznie potrzebny. 

Dziękuję Ci Boże za wszystkich, którzy też dzielą się swoimi doświadczeniami ukazywania się Jezusa w ich życiu.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Etykiety

zdjęcia (2555) wiara (1072) podróże (894) polityka (690) Pismo Św. (675) po ślonsku (440) rodzina (400) Śląsk (389) historia (371) Kościół (344) zabytki (313) humor (294) Halemba (261) człowiek (233) książka (203) praca (203) święci (187) muzyka (184) gospodarka (169) sprawy społeczne (169) Ruda Śląska (138) Grupa Poniedziałek (111) ogród (106) filozofia (104) Jan Paweł II (103) Covid19 (89) miłosierdzie (82) muzeum (76) środowisko (76) dziennikarstwo (73) sport (73) film (66) wojna (55) biurokracja (54) Papież Franciszek (53) Szafarz (43) dom (38) varia (36) św. Jacek (31) teatr (29) makro (7)