Ale mieliśmy ostatniej nocy jazdę!
Generalnie złapało mnie jakieś grypsko czy inne paskudztwo. Położyłem się spać z gorączką. Nagle Syn zapukał do naszej sypialni. Próbuję się obudzić. Coś gdzieś wyje - ale może to tylko efekt chorych zatok.
Nie. Jednak Syn twierdzi, że włączył nam się alarm i wyje na pół osiedla.
Wyskakuję z łóżka. Podbiegam do manipulatora. Wstukuję hasło - nic. Wstukuję jeszcze raz - dalej wyje. Inne hasło - nie pomaga. Biegnę na dół do stacyjki przy drzwiach - bez efektu. Wyje, jak oszalałe. Aplikacja w komórce - nie działa.
Dzwoni sąsiad, że nam alarm wyje.
Dzwonię, choć jest środek nocy, po pomoc do magika, który mi ten system zakładał i go obsługuje, ale wiem, że on jest w sanatorium i i tak niewiele pomoże. Nie odebrał. Probuję jeszcze raz. Odebrał. Pewnie go obudzilem. Mówi mi, że jak tak, to nic się nie da zrobić. Muszę wejść na strych, wyjąć bezpiecznik z centralki i odpiąć akumulator awaryjny. Po prostu trzeba cholerstwo pozbawić zasilania.
Wciągam na plecy jakiś polar i włążę na strych, gdzie trzeba się prawie czołgać. Dochodzę do centralki. Zakręcona śrubami. Wolam Syna, by mi śrubokręt przyniół. Otworzyłem szafkę. W środku pełno kabli, elektroniki i innych szpei. Na akumulatorze śruby, ale takie na klucze. Wolam znowu Syna, by mi klucze przyniósł. Wyje niemiłosiernie.
Syn leci po klucze, a ja się zastanawiam, jak może wyglądać bezpiecznik, który mam wyjąć. Nie wiem, jak to się stało, ale złapałem w palce jakąś plastikową część, szarpnąłem, wyciągnąłem i...
Nastała błoga cisza.
Przepraszam sąsiadów.
P.S. A wiecie, że tę noc miałem spędzić w hotelu na delegacji tylko mi wyjazd - dzięki Bogu - odwołali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz