Od dłuższego czasu chodzą mi po głowie pewne myśli dotyczące ludzi świeckich silnie zaangażowanych w Kościele.
I wpadłem w internecie na taki cytat:
"(...) Ludzie młodzi mogą być narażeni na ryzyko zamknięcia się w małych grupach, pozbawiając się w ten sposób wyzwań życia w społeczeństwie, w szerokim świecie (...) Pogłębia się to, gdy powołanie świeckich jest pojmowane jedynie jako posługa w obrębie Kościoła (lektorzy, akolici, katecheci…), zapominając, że powołaniem świeckich jest przede wszystkim miłość społeczna i miłość polityczna: jest to konkretne zaangażowanie, wychodzące z wiary, na rzecz budowy nowego społeczeństwa, by żyć pośród świata i społeczeństwa, aby ewangelizować jego różne instancje, by wzrastały pokój, współistnienie, sprawiedliwość, prawa człowieka, miłosierdzie, a tym samym poszerzało się królestwo Boże na świecie.
Właśnie o tym myślałem. Zaangażowanie w diakonie, posługi, grupy przyparafialne, pobożne eventy, itp. jest cenne i ważne. Jednak najważniejsze jest świadectwo chrześcijanina to codzienne, zwyczajne: we własnej rodzinie, wśród sąsiadów, w szkole, w pracy, w zaangażowaniu społecznym, a nawet politycznym. I nie chodzi o epatowanie swoją wiarą. Bardziej tu trzeba zwrócić uwagę na ciche i cierpliwe budowanie dobra, pokoju, miłosierdzia, sprawiedliwości niż na wymachiwanie sztandarami.
Kiedyś na Jasnej Górze |
A powyższy cytat pochodzi z nowej Adhortacji Papieża Franciszka "Christus vivit" i dotyczy nie tylko - jak sądzę - ludzi młodych.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz