niedziela, 5 stycznia 2014

Praga - Kolonia

Chyba się starzeję, bo wzięło mnie na wspominki.

Pierwszy raz w życiu byłem za granicą na przełomie lat 1990/91. Wybrałem się wtedy do Czechosłowacji, do Pragi na Światowe Dni Młodzieży organizowane przez Wspólnotę Taizé. Dzisiaj ludzie już tego nie rozumieją, ale ja pamiętam, jak drżącą ręką w pociągu na granicznej stacji podawałem oficerowi swój pierwszy paszport, wyrobiony parę tygodni wcześniej.

Kilka dni temu zakończyło się kolejne spotkanie z tej serii, które miało miejsce w Strasburgu. Pewnie dlatego mi się o tym przypomniało.

Pomimo mrozu modliliśmy się wtedy codziennie w wielkich ogrzewanych namiotach. Kuchnia polowa dostarczała nam posiłki. Spaliśmy w szkole gdzieś pod Pragą. Po samej stolicy Czech poruszaliśmy sie metrem (pierwszy raz w życiu wtedy coś takiego widziałem), na które mieliśmy darmowe karnety. Wszystko było perfekcyjnie zorganizowane.

Żył jeszcze wtedy Brat Roger i on prowadził wspaniałe rozważania. Miałem nawet jego zdjęcie, ale gdzieś mi się po latach zgubiło. Modlitwy były przeplatane pięknymi kanonami i śpiewaliśmy wspólnie w różnych językach z rówieśnikami z różnych krajów Europy. Dla wiekszości nas z Polski to był pierwszy kontakt z ludźmi innych kultur, odmiennych zachowań, temperamentów. 
Pamiętam, że na noclegu w salach kilkudziesięcioosobowych w klasach lekcyjnych mieliśmy również Włochów. Dopiero na trzeci dzień się zorientowalem, że oni się wcale nie kłócą. Oni po prostu ze sobą tak głośno i ekspresyjnie rozmawiają.

Wtedy też zakochałem się w Pradze. Miałem okazję później jeszcze do tego przepięknego miasta wracać.

Praga - zdjęcie z roku 2009

Pierwszy raz za nieistniejącą już wtedy formalnie "żelazną kurtyną" miałem okazję się pojawić w roku 1993. Podczas studiów nasz Profesor zorganizował nam praktykę, która polegała na tym, że odwiedzaliśmy ośrodki uniwersyteckie i ciekawe obiekty z naszej branży w Niemczech. Przez dwa tygodnie przemierzyliśmy ten kraj od wschodu do zachodu i z powrotem.

Któregoś dnia zatrzymaliśmy się w Köln. Tak się jakoś złożyło, że z miejsca, gdzie podchodziliśmy do centrum, pomiędzy domami, nie było jej widać. Dopiero w pewnym momencie, gdy wyszliśmy zza rogu, nagle wyłoniła się przed nami potężna, gotycka, wysoka aż do nieba katedra. Byłem oczarowany. 

Oryginalne moje zdjęcie z 1993

Potem wieczorem, gdy wszyscy wrócili już do hotelu, ja ciagle, choć zmęczony, siedziałem na ławeczce od strony Renu i po prostu gapiłem się na strzeliste wieże.

Niestety do Kolonii nie mialem już okazji później wrócić.

Jutro w katedrze w Köln mają pewnie wielkie święto. Bo przecież właśnie tam w sposób szczególny czci się Trzech Króli, którzy przybyli ze wschodu, by pokłonić się nowonarodzonemu Jezusowi.

A ja chętnie bym się tam wybrał, by pokłonić się kłaniającym.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Etykiety

zdjęcia (2713) wiara (1120) podróże (950) polityka (710) Pismo Św. (699) po ślonsku (447) rodzina (416) Śląsk (411) historia (393) Kościół (364) zabytki (348) humor (300) Halemba (287) człowiek (253) książka (218) święci (210) praca (209) muzyka (204) sprawy społeczne (177) gospodarka (176) Ruda Śląska (151) Grupa Poniedziałek (111) ogród (110) Jan Paweł II (106) filozofia (105) muzeum (100) miłosierdzie (91) Covid19 (89) środowisko (87) sport (82) dziennikarstwo (76) film (66) wojna (61) Papież Franciszek (57) biurokracja (57) Szafarz (45) dom (41) varia (37) teatr (34) św. Jacek (33) makro (7)