sobota, 13 grudnia 2014

Stan wojenny

Miałem 12 lat, czyli mniej więcej tyle, co mój młodszy syn. 

Dziś wszyscy mówią, że to był dzień, w którym nie było „Teleranka”. I faktycznie, ale „Teleranek” zwykle zaczynał się dopiero o 9.00, a ja będąc ministrantem, akurat miałem dyżur na pierwszej mszy o 6.30. Zaczynając mszę jeszcze nie wiedzieliśmy, że coś się dzieje (w tamtych czasach nie zaczynało się dnia od włączania telewizji lub radia, a onet jeszcze nie funkcjonował). W czasie ogłoszeń parafialnych przyszedł drugi ksiądz i poinformował ludzi, że partia wprowadziła stan wojenny. Pamiętam, że wiele osób w tym momencie uklękło i przeżegnało się – pamiętali jeszcze czasy drugiej wojny światowej i hasło „wojna” na pewno kojarzyło im się z wszystkim co najgorsze. Po mszy poszedłem do domu. 

Oczywiście rodzice starali się robić dobrą minę do złej gry, by nie martwić swoich synów, ale jednak strach tamtych godzin i pierwszych dni stanu wojennego nam z bratem też się udzielił. 

Ponieważ mój ojciec był na kopalni członkiem „Solidarności”, a nikt nie wiedział, ilu ludzi zostało aresztowanych, czy internowanych, babcia (mama ojca) prawie codziennie przez kilka dni przyjeżdżała z sąsiedniej dzielnicy sprawdzić, czy taty przypadkiem nie zamknęli. Całe szczęście tak się nie stało. 

Do wieczora w dniu wprowadzenia stanu wojennego pod nasz budowany kościół na Halembie podjechało ze 100 czołgów, które tam stacjonowały przez kilka miesięcy. Po jakimś czasie nawet nasze osiedle zaprzyjaźniło się z żołnierzami, a chłopaki w naszym wieku chwalili się, gdy dostali guzik z munduru, a orzełek z czapki to już w ogóle robił furorę. 

Lekcje w naszej szkole były odwołane, a gdy w końcu edukacja z powrotem wróciła, uczyliśmy się kilka miesięcy na dwie zmiany, bo trzeba było w naszej szkole zmieścić też uczniów z drugiego osiedla, gdyż u nich stacjonował sztab wojskowy (od tych czołgów spod kościoła).

W szkole też było trochę zmian: wylali dyrektora, a nowy co chwilę straszył nas milicją. Gdy komuś z nas oderwała się za ściany tabliczka z oznaczeniem drogi ewakuacyjnej to wrzeszczał, że to jest dywersja i sabotaż.

Jak tak dzisiaj o tym myślę, to wydaje się to wszystko nieprawdopodobne. A jednak tak było i oby nigdy się nie powtórzyło.


Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Etykiety

zdjęcia (2571) wiara (1078) podróże (904) polityka (691) Pismo Św. (675) po ślonsku (440) rodzina (401) Śląsk (389) historia (375) Kościół (345) zabytki (319) humor (294) Halemba (263) człowiek (236) książka (205) praca (203) święci (191) muzyka (187) sprawy społeczne (170) gospodarka (169) Ruda Śląska (139) Grupa Poniedziałek (111) ogród (106) filozofia (105) Jan Paweł II (103) Covid19 (89) miłosierdzie (83) muzeum (81) środowisko (76) dziennikarstwo (73) sport (73) film (66) wojna (56) biurokracja (54) Papież Franciszek (53) Szafarz (43) dom (39) varia (36) teatr (31) św. Jacek (31) makro (7)