Dziś jeszcze kilka słów o dotarciu do Sanktuarium Świętego Krzyża, o którym pisałem wczoraj (a właściwie pokazywałem obrazki).
Już wcześniej, gdy wbijałem w mojego GPS-a "Święty Krzyż", urządzenie zapytało, czy zgadzam się na jazdę pod zakaz. Faktycznie przed końcem drogi zatrzymała mnie brama:
Zostawiłem więc auto na parkingu. Zapytałem lokalnego, świętokrzyskiego górala, jak to daleko i czy dojdę. Popatrzył na mnie i stwierdził, że 3 km i że może dojdę (wyczułem jakąś nutkę powątpiewania w jego głosie). Uwaga: lokalni górale nie mówią cołkij prowdy, bo to było tylko 2 km.
Trzeba było za to przejść przez tajemniczy las:
Droga wiodła cały czas w górę, w górę Łysej Góry. Miejsce to od prawieków było otoczone kultem.
Wiary pogańskie, mroczne i straszne zostały jednak z czasem wyparte przez chrześcijaństwo.
Bogowie ciemnego lasu, uroczyska, magii,
zabobonu wraz ze swoimi wiedźmami, czarownicami i marami musieli
ustąpić przed Bogiem prawdziwym, przed Bogiem miłosiernym, który posyła
Swojego Syna, by zbawił wszystkich ludzi. Wszystkich to znaczy również
plemiona słowiańskie żyjące na dalekiej północy.
Dachodząc do szczytu góry, w dalszym ciągu żadnego klasztoru nie widziałem. Za drobną opłatą mogłem za to podziwiać gołoborza, częściowo przykyte jeszcze śniegiem.
Nad szczytem górował potężny maszt radiowy.
Idąc od strony Huty Szklanej, klasztoru nie widać do ostatniej chwili. Zasłania go Muzeum Przyrodnicze.
Dopiero za nim nagle wyłania się pobenedyktyński klasztor, pamietajacy czasy Bolesława Chrobrego.
Oczywiście, dzisiejsza fasada i budynki są kilkaset lat późniejsze. Lecz pierwszy klasztor i relikwie Krzyża Świetego znajdowały się tu już w XI w.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz