Z Jackiem chodziłem do jednej klasy przez 8 lat w podstawówce, a przede wszystkim mieszkaliśmy w tyj samyj siyni: on na parterze, a ja na 4 piętrze. Kumplowaliśmy się więc od dziecka i w szkole, i na placu, i w naszych rodzinnych domach, bo często wtedy odwiedzaliśmy się.
Dziś Jacka odprowadziliśmy na cmentarz. Od wielu miesięcy ciężko chorował.
To był jeden z większych pogrzebów na Halembie: kilku księży w koncelebrze, bożogrobcy w asyście i kościół pełny, jak na Pasterce.
Kiedyś wspominałem, że w czasach liceum i studiów prawie wszystkie wakacje spędzałem jako opiekun osób niepełnosprawnych. Wtedy takie pojęcie, jak wolontariat nie funkcjonowało, ale pomagaliśmy (sobie wzajemnie) w sposób amatorski. Jednak z tego z czasem urodziły się też stałe, a nie tylko wakacyjne Ośrodki Caritas w Borowej Wsi, u nas na Halembie i kilka innych. Jacek został w tej dziedzinie profesjonalistą, bo swoje zawodowe dorosłe życie związał z niepełnosprawnymi.
Pięknie o jego sercu, zaangażowaniu, pasji i radości życia dla innych, szczególnie tych w trudniejszym położeniu, opowiadał w kazaniu ks. Krzysztof - wieloletni Dyrektor Caritasu, a dawniej nasz wikary, katecheta, wychowawca.
Wcześniej przed kazaniem ksiądz odczytał Ewangelię, w której w jednej perykopie przedstawiono i śmierć Jezusa, ale też - co przecież najważniejsze - Jego Zmartwychwstanie. Bardzo mnie to wzruszyło: nie ma lepszej Ewangelii na mszę pogrzebową.
Kaznodzieja wspominał, gdy z Jackiem i jego żoną Anią byli kilka lat temu właśnie tam w Jerozolimie przy pustym grobie Zmartwychwstałego, który daje nam nadzieję zmartwychwstania wraz z Nim.
|
Boży Grób w Jerozolimie |
Ks. Krzysztof nawiązał jeszcze do kazania, które wygłosił 26 lat temu w tym samym kościele na ślubie Ani i Jacka - znalazł notatki do tamtego tekstu. Mógł podziękować i potwierdzić dobre małżeńskie życie. Szczególnie w ostatnich miesiącach Ania była przy chorym mężu do końca.
Dobrze było dziś tam być wśród rodziny, przyjaciół i znajomych Jacka, którzy w absolutnej ciszy słuchali przejmującego kazania, którzy modlili się za niego i przyszli się pożegnać.
Spotkałem kiedyś Jacka, chyba ponad 2 lata temu, gdy jeszcze był zdrowy. Pogadaliśmy nawet dłuższy czas tak po prostu na drodze. Opowiadał o swojej Ani, z wielką dumą podkreślając jej pracowitość i zaangażowanie dla miasta. Pamiętam, że wzajemnie dzieliliśmy się naszymi obawami o dorastających synów. Żartowaliśmy.
Jacku - dziękuję!
Niech dobry Bóg obdarzy Cię szczęściem wiecznym!
Pozdrawiam