Strony

środa, 29 lutego 2012

Mowa niezależna

Byłem dziś wieczorem na debacie.

 


Dość przekornie nie napiszę póki co o czym dyskutowano, tylko przedstawię kilka zdjęć. :)


  

  

  

 

Czy debatę o mowie, o słowie można przedstawić za pomocą zdjęć ?

Pozdrawiam

wtorek, 28 lutego 2012

Zły post

Krótko po moich niedzielnych rozważaniach na temat Wielkiego Postu KLIK, trafił mi do ręki tekst Pisma Świętego: 1Krl 21

W skrócie chodzi tam o historię króla Achaba, który bardzo chciał kupić winnicę niejakiego Nabota. Jak wiadomo, żeby ktoś mógł coś kupić, drugi musi chcieć sprzedać. A Nabot nie miał ochoty swojego dziedzictwa sprzedawać. Żona króla Achaba, Izebel uknuła więc intrygę, która miała sprawić, by winnica jednak królowi przypadła. Pomysł był prosty: Nabota się zgładzi, a wtedy winnica przejdzie na stan posiadania królestwa.
Zaskoczyło mnie jednak, w jaki sposób tego dokonała. Napisała list do dostojników i starszyzny, który zacytuję:

«Ogłoście post i posadźcie Nabota przed ludem. Posadźcie też naprzeciw niego dwóch ludzi nikczemnych, by zaświadczyli przeciw niemu, mówiąc: "Zbluźniłeś Bogu i królowi". Potem go wyprowadźcie i kamienujcie tak, aby zmarł».

Gdy przeczytałem słowa: "Ogłoście post", aż mnie zmroziło. Nie jestem biblistą, ale domyślam się, że chodziło w tym przypadku o rytuał, który miał uwiarygodnić fałszywe oskarżenie Nabota.

Zabrzmiało mi to jak przestroga. 

Mogę "ogłaszać post", mogę zacząć pościć, mogę powziąć wielkopostne postanowienia, ale to nie oznacza automatycznie, że staję się lepszym człowiekiem. 

Można podejmować niby religijne praktyki również w złym, a nawet zbrodniczym celu. 

Oby nasz tegoroczny Wielki Post był prawdziwy, prowadzący do życia, do Zmartwychwstania.

Pozdrawiam

poniedziałek, 27 lutego 2012

W ciemności

Wczoraj wieczorem wybraliśmy się ze starszym synem na film, jeszcze wtedy pretendujący do Oscara: "W ciemności".



Już o tym filmie wspominałem przed miesiącem. KLIK.

Teraz, gdy obraz zobaczyłem, już wiem, że nie kanalizacja, jako taka, jest jego głównym tematem.

Przede wszystkim to film o człowieku.

O tym jak człowiek potrafi być zły, nikczemny, jak potrafi się upodlić. Jak człowiek potrafi drugiemu stworzyć piekło na ziemi. Jak potrafi wyzbyć się sumienia i ludzkich odruchów.

Jest to też film o człowieku, który pomimo przeraźliwie trudnych czasów stara się zachować swoje człowieczeństwo, jakąś podstawową przyzwoitość.

Najciekawsza jest jednak postać głównego bohatera - Sochy. Taki z niego złodziejaszek, rzezimieszek próbujący jakoś zawieruchę wojenną nie tylko przetrwać, ale jeszcze, jeśli się tylko da, wytargać z niej dla siebie jak najwięcej korzyści. Pomaganie Żydom to niebezpieczne zajęcie, ale za to może być bardzo intratne.

Tylko, myślę sobie, jeśli taka pomoc trwa aż 14 miesięcy, z codziennym narażaniem życia, to taka sytuacja musi na człowieka wpływać. Umiem sobie wyobrazić historię, która potoczyłaby się inaczej. Po prostu, gdy "ratowanym" Żydom skończyły się pieniądze, mógł ich zadenuncjować hitlerowcom lub współpracującym z nimi, oddziałom Ukraińców.

Jednak nasz bohater stopniowo, jakby odkrywał swoją wartość płynącą z pomagania drugiemu człowiekowi, będącemu w skrajnej potrzebie. A przecież nie było łatwo im pomagać. Był przez swoich "podopiecznych" posądzany o zdradę, nawet próbowali go zabić. Nie było też łatwo ze świadomością, że naraża nie tylko siebie, ale i najbliższych: żonę i córkę. Powoli jego pomaganie stało się najważniejszym sensem jego życia. Kochał rodzinę, ale nawet w dniu I Komunii córki, gdy zerwała się ulewa, musiał ruszyć z pomocą tym, których starał się ocalić.
Mina Sochy, gdy postanowił, że będzie dalej pomagał nawet, gdy skończyły się pieniądze, była dla mnie bardzo wymowna. I jeszcze w ostatniej scenie, gdy wojna się skończyła, jego wybuch prawdziwej radości, że to "jego Żydzi", ci których uratował.

Tu przestała się już liczyć wartość pieniądza. Tu była na pierwszym miejscu jego własna wartość jako człowieka. Człowieka, który ocalił innych ludzi.

Film jest trudny, okrutny w swoim wyrazie, ale warto go zobaczyć. Zobaczyć z pełną brutalną świadomością, że to nie jest fikcja literacka, a prawdziwa historia, która rozgrywała się ledwie 68 lat temu, w pokoleniu naszych rodziców i dziadków.

Pozdrawiam



niedziela, 26 lutego 2012

Pustynia

Zaczął się Wielki Post.

Pustynia. Dziś chyba nie bardzo rozumiem symbol wychodzenia Chrystusa na pustynię. Nigdy w życiu nie byłem na pustyni. Poza zdjęciami, może jakimś filmem, nigdy prawdziwej pustyni nie widziałem. Trochę zazdroszczę tym, którzy mieli okazję podróżować np. do Ziemi Świętej, gdzie, poza innymi ciekawymi miejscami, mogli choć na chwilę poczuć, doświadczyć prawdziwej pustyni. Kilka dni temu zapytałem koleżankę z pracy, która wróciła właśnie z pielgrzymki do Ziemi Świętej, jak było. Jej odpowiedź była krótka: "Tego się nie da opowiedzieć. To trzeba samemu przeżyć".

Namiastka pustyni i pustynnych gór na Chorwacji :)

Choć faktycznie nie potrafię sobie wyobrazić, jak jest na pustyni, jakoś intuicyjnie czuję po co Chrystus przebywał na pustyni. Pościł przez 40 dni przed rozpoczęciem swojej publicznej działalności. Ale wracał też na pustynię w trakcie swojego nauczania, gdy uzdrawiał, rozmnażał chleb, wskrzeszał umarłych. Po zgiełku, hałasie, przebywaniu w tłumie, od czasu do czasu oddalał się w miejsce pustynne, odosobnione. Na pewno po to, by trochę odpocząć i by pobyć samemu. A właściwie nie samemu, ale z Bogiem - Ojcem, na modlitwie.

Tuż przed rozpoczęciem Wielkiego Postu, po spotkaniu z bp. Andrzejem Czają klik pozostały mi między innymi w pamięci jego słowa, że dziś powinniśmy być nie tyle "dla Jezusa", by nie popadać w przesadny aktywizm, ale trzeba nam za to bardziej żyć "z Jezusem". Tak mi to zaczyna w myślach współbrzmieć z "pustynią", gdzie trzeba częściej, szczególnie w obecnym Wielkim Poście, wychodzić na spotkanie z Bogiem.

Można i pewnie trzeba w dzisiejszym konsumpcyjnym świecie trochę się od niego próbować wyzwalać. Dziś, gdy często myślę jedynie o własnych przyjemnościach, gdy chcę, by życie było miłe, łatwe i beztroskie, w Wielkim Poście dobrze jest spróbować się trochę ograniczyć. Zadać sobie trochę postu. Z czegoś zrezygnować. 

Po co? Dla siebie, by wyzwalać w sobie cnoty, by żyć bardziej wolnym, by nie dać się zwariować przez oszalały świat. 
Po co? Dla Chrystusa, by Jemu ofiarować czasem choćby drobne wyrzeczenia.

Pewnie, że różne postne postanowienia są ważne, ale w tym roku szczególny akcent chcę położyć na to, by być z Jezusem
  • w kościele na Eucharystii, 
  • na adoracji,
  • na rekolekcjach,
  • na modlitwie, 
  • na lekturze i rozważaniu Pisma Św. 

Oby mi się udało.

Życzę wszystkim owocnego przeżywania Wielkiego Postu!

Pozdrawiam

sobota, 25 lutego 2012

Ks. Blachnicki

Pierwszy raz o ks. Blachnickim usłyszałem od ... mojego dziadka. Musiało to być jeszcze gdzieś w końcówce latach 70 lub na początku 80, bo dziadek umarł w 1982, a wcześniej chorował.

Dziadek, pamiętam, był bardzo zaangażowany w krucjatę trzeźwości. Sam był abstynentem i chciał do tego ruchu wciągnąć jak największą ilość osób. Również nas dzieci, trochę na siłę, wpisywał do krucjaty. :)

Pamiętam też, że dziadek kiedyś pojechał do Krościenka. Czy widział się wtedy z ks. Blachnickim, czy z nim rozmawiał? Nie wiem, ale jest to bardzo prawdopodobne.

Kilka lat później zetknąłem się z dziełem ks. Blachnickiego, gdy zacząłem uczęszczać na spotkania Ruchu Światło - Życie, czyli popularnej Oazy. Przecież to był jego pomysł, jego metodologia formacji wiary. Często nie zdając sobie nawet z tego sprawy, rozważaliśmy jego teksty, czy modliliśmy się jego słowami.

Trzy lata temu miałem okazję odwiedzić Krościenko i modlić się przy grobie tego wielkiego śląskiego kapłana.


Myślę, że ja też wiele mu zawdzięczam. Choć nigdy osobiście go nie spotkałem, kawał mojej wiary jest ukształtowana według jego zamysłu.

W tych dniach mija 25 rocznica śmierci ks. Blachnickiego. Trwa jego proces beatyfikacyjny. Oby jak najszybciej został oficjalnie wyniesiony na ołtarze.

Pozdrawiam

czwartek, 23 lutego 2012

Śmierć Pani F.

Pani F. miała już ponad 80 lat. Mieszkała sama. Nie wychodziła już z domu.

Gdy była moja kolej, chodziłem do niej w niedzielne poranki z Komunią Św.
Zawsze trasę do chorych trzeba było tak sobie organizować, by do Pani F. trafić na końcu. Dlaczego? Bo u niej zawsze już czekała zaparzona kawa i sernik lub inne ciasto.

Lubiłem do niej zachodzić. Lubiłem na kilkanaście minut u niej siąść i sobie pogadać. Nie miała łatwego życia, a i zdrowie już nie dopisywało. Ale zawsze miała dobry humor. Zawsze pośmialiśmy się z jej lub moich opowieści.

Zawsze z niesamowitą wiarą witała Pana Jezusa w Eucharystii. Ona na prawdę co niedzielę (a i dodatkowo we wszystkie święta i pierwsze piątki) na Niego czekała. W tych ostatnich miesiącach Komunia Św. to była najważniejsza rzeczywistość jej życia.

W ostatnią sobotę zadzwoniła do mnie po 8.00 czy przyjdę z Panem Jezusem. Przekazałem jej tylko, że w tym dniu odwiedzi ją ksiądz, bo był to dzień odwiedzin chorych przez kapłanów. Wiem, że faktycznie tak się stało.

W niedzielę rano już mi nie otworzyła. Zmartwiłem się. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Być może już była w szpitalu, gdzie we wtorek zmarła. W tym dniu podczas Mszy za nią ofiarowałem Komunię Św.

Pani F. była pierwszą osobą do której chodziłem z Panem Jezusem, a która ogląda już teraz Boga twarzą w twarz.

Mam nadzieję, że modli się tam teraz również za mnie.

Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie!

wtorek, 21 lutego 2012

Śląski Areopag

Zafundowałem sobie dziś dzień urlopu.
Rano w domu zająłem się trochę swoimi sprawami oraz odebrałem w szkole Jacka jego pierwsze w życiu "zarobione" pieniądze - 85 zł stypendium za wyniki w nauce. Jackowi należą się gratulacje za średnią 5,0 za pierwszą połowę czwartej klasy!

Na 13.00 pojechałem do Katowic na wykład i dyskusję przygotowaną przez Instytut Tertio Millennio. Było to pierwsze spotkanie z cyklu Śląski Areopag. Pierwszy też raz odwiedziłem dziś gmach Wydziału Teologii Uniwersytetu Śląskiego.


Gmach Wydz. Teologii UŚ z Katedrą w tle

Temat wykładu, który przedstawił biskup Andrzej Czaja z Opola był następujący:

Światło na trudne dziś Kościoła.

Biskup Andrzej Czaja podczas dzisiejszego spotkania

Było to dla mnie bardzo ciekawe wydarzenie. Zwykle na prelekcjach w jakich uczestniczę mówi się o kanalizacji, oczyszczalniach ścieków lub funduszach europejskich. :)

Nie będę streszczał wystąpienia ks. biskupa. Powiem tylko, że było w nim sporo myśli wartych zapamiętania i/lub przemyślenia. Kilka z nich:
  • Nie przeceniajmy dzisiejszych trudności. Nie jest prawdą, że nigdy Kościół nie miał tak trudnej sytuacji, jak dziś.
  • Samo diagnozowanie nie rozwiązuje problemów.
  • Od Kościoła wymaga się, by dawał pewność, że z nami jest Pan.
  • Mniej szyldów: "Dla Jezusa". Więcej życia z Jezusem.
  • Trzeba żyć ze świadomością bogatego obdarowania przez Boga.
  • "Zmierzły" chrześcijanin to zły chrześcijanin.
  • Trzeba dzielić się wiarą, charyzmatem (czyli darem) wiary. Nie tylko uczyć prawd wiary.
Przytoczył jeszcze czyjąś tezę, że w XIV i XV w. Kościół popełnił błąd, który polegał na tym, że ciągle odwoływano się i próbowano wrócić do XIII w. - czasów Złotego Wieku Kościoła. Konsekwencją tego była Reformacja i kolejne rozbicie Kościoła. 

Więc co jest tym światłem na trudne dziś Kościoła?

Powrót do Ewangelii !!!

Ciągłego powracania do prawd ewangelicznych życzę sobie i czytelnikom niniejszego bloga.

Pozdrawiam

niedziela, 19 lutego 2012

Profesor Bartoszewski

Dziś profesor Bartoszewski obchodzi 90 urodziny.

Dla mnie jest on jedną z nielicznych osób publicznych, które darzę sympatią i zaufaniem.

Lubię ludzi z poczuciem humoru, dystansem do siebie, pełnych optymizmu. A jednocześnie ludzi z bogatym doświadczeniem życiowym, którzy chcą się swoimi przemyśleniami dzielić. Mało tego, profesor Bartoszewski miał i ma do dzisiaj odwagę działania, odwagę wcielania idei w życie.

Bardzo go cenię za działanie na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. A kto jak kto, ale on wiedział co to znaczy doznać krzywdy od okupanta w warunkach obozu koncentracyjnego, który przeżył.

Dziś młodsze pokolenie już właściwie nie wie, co oznacza nienawiść pomiędzy narodami - i bardzo dobrze. Ja jeszcze pamiętam z zabaw z dzieciństwa z lat 70, że Niemiec to zawsze był ten zły, faszysta, morderca, esesman. Wychowywaliśmy się na "Czterech pancernych" i "Klosie", niestety.

Bardzo cenię Pana Bartoszewskiego za jego zaangażowanie w wolnej Polsce po roku roku 89. Za to, że współpracował z wszystkimi, którzy chcieli budować, a nie burzyć. Nie znaczy to, że przeszłość przestała mieć znaczenie. Od komunistów doznał nie mniej krzywd niż od faszystów. Byli tacy, z którymi działać nie mógł i nie chciał. Ale tu również - jak mi się wydaje - starał się znajdować rozwiązania najlepsze dla Polski.

W ostatnich latach stanął jednoznacznie po stronie Platformy Obywatelskiej. Pewnie wiedział co robi. Można się z nim nie zgadzać i mieć w tej materii inne spojrzenie na dzisiejszą Polskę. Myślę jednak, że dla niego była to naturalna konsekwencja, jako dla człowieka, który przez całe życie starał się łączyć, a nie dzielić.

Nie mamy w naszej rzeczywistości zbyt wielu autorytetów. Ceńmy więc tych nielicznych, którzy jeszcze nam się ostali.

Ciekawy wywiad z dzisiejszym Jubilatem, można znaleźć tu: klik.

Pozdrawiam

wtorek, 14 lutego 2012

Górny Śląsk i jego stolica

Dziś w Teleexpresie podano informację o rejestracji znaku towarowego "kołocz śląski" przez organizacje z Opola. Z tej okazji dziennikarze przygotowujący news zwrócili uwagę, że o znak ten ubiegają się również cukiernicy czy piekarze, jak się wyrażono, z "Górnego Śląska" i pokazano kogoś tam z Katowic.

Już kiedyś o tym pisałem, ale powtórzę jeszcze raz:
Historyczną, kulturową, geograficzną i jakąkolwiek inną stolicą Górnego Śląska było i jest OPOLE !!!

Opole było grodem, miastem, stolicą księstwa i prężnym ośrodkiem kulturowym w czasach, gdy Katowice było wsią na wschodnich rubieżach naszej krainy.

Nie mam nic przeciwko Katowicom. Mieszkam zaraz obok i w Katowicach kilkanaście już lat pracuję.
Tak, Katowice są dla mnie ważnym miejscem.

Niestety po raz kolejny boleśnie się przekonuję (bo mnie, Ślązaka to boli), że podzielenie Górnego Śląska na dwa województwa: śląskie i opolskie było wielkim błędem. 
Nie mogę mieć pretensji, że zrobił nam krzywdę ktoś z zewnątrz. Choć pewnie było wielu, którym zależało, by Śląsk nie poczuł się zbyt pewnie. Niestety do obecnego podziału administracyjnego naszego państwa przyczyniło się między innymi dwoje Ślązaków, których za wiele innych dzieł, bardzo cenię: 
  • Pani Dorota Simonides, ówczesna senator, która osobiście bardzo zabiegała o utworzenie samodzielnego województwa opolskiego oraz 
  • Pan Jerzy Buzek - ówczesny premier, który ostatecznie zatwierdził reformę administracyjną państwa w dzisiejszym kształcie.
Niestety naszą krainę po raz kolejny w kilkusetletniej historii podzielono. 

Ponad 700 lat temu do szafowania tymi ziemiami przyczynił się Król Polski Kazimierz Wielki, który sprzedał Śląsk Janowi Luksemburskiemu do Czech. Potem nasze ziemie przechodziły całkowicie lub częściowo w ręce austriackie, pruskie, niemieckie, a po powstaniach śląskich i plebiscycie rozdarto Górny Śląsk pomiędzy Niemcy i Polskę.

Dziś poza kawałkiem w Republice Czeskiej, cały Górny Śląsk jest w Polsce. Niestety zafundowaliśmy sobie sami kolejne podziały, które coraz głębiej wrzynają się w naszą mentalność. 

Dziwny twór pod nazwą "Opolszczyzna" już nikogo nie razi. Osobiście nienawidzę tego określenia. Niech będzie Śląsk Opolski, ziemia opolska czy dawne księstwo opolskie, ale "Opolszczyzna" po prostu brzmi sztucznie i obco. 
I z drugiej strony, w powszechnej świadomości ludzi, Górny Śląsk kończy się w Gliwicach - straszne!

Jak ten proces powstrzymać?
Jak sprawić, by nasza kraina, nasza mała ojczyzna, na tyle na ile jest to możliwe, była jednością, była zintegrowana?

Co cza zrobić, by nasz ślonki kołocz z makiym, z syrym, z jabkiym, abo - taki, jak nojbardzij lubia - ino z posypkom, niy boł powodym do gupij zwady, a smakowoł nom wszyndzie tak samo, choby yno z malckawom?

zdjęcie z internetu

Łostońcie z Bogiym

niedziela, 12 lutego 2012

Jeśli chcesz

Zawsze przy dzisiejszej Ewangelii zastanawiają mnie słowa trędowatego: "Jeśli chcesz ...".

Czy jeszcze w ten sposób zwracamy się do Boga na modlitwie? Może czasem, może, gdy chodzi o jakieś drugorzędne sprawy.

Dziś każdy człowiek ma swoje prawa. I dobrze. Tylko czasem zapominamy, że prawa (czasem sprzeczne z moimi) może mieć też ktoś inny.

A czy potrafimy przyznać należne prawa Bogu? Tak łatwo obwiniać Niebo za wszystkie ludzkie nieszczęścia: wojny, głód, a przede wszystkim za katastrofy naturalne. Jak Bóg (podobno dobry) mógł dopuścić do suszy, powodzi, trzęsienia ziemi?

A Bóg ma prawo mieć własne zdanie i własne spojrzenie na świat, na ludzi i na mnie. I wierzę, że Jego optyka jest o niebo lepsza od mojej.

Jednak tak trudno czasem, gdy jakiś "trąd" mnie dotyka, gdy nie pozwala mi normalnie żyć, powiedzieć: "Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić". Tak trudno prawo do ostatecznej decyzji zostawić Bogu.

Jak nauczyć się od trędowatego z Ewangelii pokory i zawierzenia, gdy proszę o rzeczy najważniejsze? Najważniejsze z mojego punktu widzenia dla mojego życia fizycznego, ... ale też duchowego.

"Jeśli chcesz ..."

Pozdrawiam

sobota, 11 lutego 2012

Reakcja na zło

W ostatnim czasie przeczytałem dwie wypowiedzi odnoszące się do zła.

Pierwsza, to wpis Pana Wojtka Cejrowskiego klik na Facebooku na temat ostatnich wypowiedzi Pani Marii Czubaszek, która ostatnio ma jakąś dziwną potrzebę to tu, to tam "chwalenia się", że w przeszłości poddała się aborcji.

Z jednej strony całkowicie zgadzam się z Panem Wojtkiem, że trzeba za Panią Marię się modlić i życzyć jej nawrócenia. Z drugiej strony nie rozumiem konieczności wyłączania radia czy telewizji, gdy akurat się ją usłyszy lub zobaczy (spotkać czy zapraszać jej raczej nie mam możliwości). Starotestamentalna argumentacja mojego ulubionego podróżnika jakoś do mnie nie przemawia. Zło oczywiście trzeba potępić. Na jej słowa trzeba się oburzyć. Ale nie jesteśmy w stanie odseparować od siebie ludzi złych. Trzeba też uważać, by razem z potępianiem zła, nie potępiać człowieka. Tu, jak mi się wydaje, trzeba już stosować optykę Nowego Testamentu. Chrystus przyszedł do złych ludzi, spotykał się z grzesznikami, nie odgradzał się od nich. Jezus nie chodził tylko w te rejony Ziemi Świętej, gdzie raczej żyli poczciwi Izraelici. Dawał się zapraszać do celników, grzeszników. Pozwolił na spotkanie z prostytutką - św. Marią Magdaleną, nie wtedy, gdy już była porządna, a w chwili, gdy miano ją zlinczować. Zachwycił ją prawdziwą miłością. A ona tak Go pokochała, że miała przywilej spotkania Pana jako pierwsza, po Zmartwychwstawaniu.
Nie odgradzajmy się od Pani Marii Czubaszek. Pokażmy jej, że bycie "zimną suką" (jak siebie określiła) wcale nie jest takie fajne, jak jej się może wydawać. Wręcz przeciwnie, niech będzie wokół niej jak najwięcej szczęśliwych "matek Polek", które wychowały i wychowują wspaniałe dzieci i dzięki temu są radosne i piękne. 

Druga wypowiedź, to ostatni felieton ks. Tomasza Horaka z Gościa Niedzielnego klik

Jego podejście do świata, który jest wokół, jest mi bardzo bliskie: 

"Staram się widzieć wokół siebie dobro. 
Nawet gdy dolega mi zło, to ważniejsze jest dla mnie ratowanie dobra niż ukaranie zła".

Czy to jest naiwność? Czy to jest niedostrzeganie albo ignorowanie zła? 
Myślę, że nie. To jest właśnie właściwe odnajdywanie proporcji. Zło z natury jest krzykliwe i łatwo je wokół siebie zauważyć. Włącz wiadomości, przeczytaj gazetę, przeglądnij newsy w internecie - głównie morderstwa, złodziejstwa, kłamstwa, gwałty, wojny, itp. 

Czy to znaczy, że dobra jest mało? Nie! Tylko tu trzeba więcej wysiłku, by je dostrzec. 

Lubię więc ludzi, którzy zamiast śledzić zło, pokazują dobre inicjatywy, przedsięwzięcia i wartościowe czyny.


Jest jedno miejsce, gdzie dobro, ale też zło trzeba widzieć bardzo wyraźnie - to moja własna osoba. 
Tu trzeba mi dobrego sumienia, bym dobro budował, a zło w sobie zwalczał!

Pozdrawiam

czwartek, 9 lutego 2012

Śmiech W Drodze

Byłem dzisiaj w empik'u i przechodząc między półkami zauważyłem miesięcznik "W Drodze" z hasłem na okładce "Z Kościołem nie ma żartów" i nazwiskiem jednego z moich ulubionych satyryków Arturem Andrusem. No to kupiłem:


Dlaczego kupiłem ? Bo i lubię się śmiać, i kocham Kościół. No i byłem ciekaw, co w katolickim i dominikańskim czasopiśmie piszą o żartach w kontekście wiary.

Wywiad z Arturem Andrusem bardzo ciekawy. Lubię jego podejście do żartu i kabaretu. Mówi między innymi tak: "Przyjąłem zasadę, że nie żartuję w sposób, który mógłby kogoś skrzywdzić". I w innym miejscu o satyrze politycznej: "Nawet najgorszy polityk, który według mnie plecie bzdury, ma rodzinę, żonę, dzieci, które go kochają. I to dla mnie osobiście jest powód, żebym go nie szargał". 
Przechodząc do meritum, czyli żartowania w kontekście religii, Andrus mówi tak: "(...) żart który mnie ostatnio rozbawił, z figurą Chrystusa ze Świebodzina w tle. Brzmi tak: <<Kiedy w Świebodzinie wybudowano Tesco ? Na pięć lat przed Chrystusem>>. Niejeden się oburzy, nie analizując tego, że to nie jest dowcip o Chrystusie ani nic obrazoburczego, tylko raczej o tym, jakie my mamy podejście do takich symboli".

Myślę, że ma Pan Artur rację. A swoją drogą świetny żart. :)

W kolejnym artykule Maciej Müller pisze: "Śmiech do zbawienia nie jest koniecznie potrzebny, ale smutek wpycha wprost w objęcia grzechu". Moim zdaniem, coś w tym jest. Tak więc, abyśmy nie wpadli w ponury nastrój proponuję przypomnianą przez Pana Müllera modlitwę św. Tomasza Morusa o ... dobry humor:

Panie, daj mi dobre trawienie i także coś do przetrawienia.
Daj mi zdrowie ciała i pogodę ducha, bym mógł je zachować.
Panie, daj mi prosty umysł, bym umiał gromadzić skarby za wszystkiego co dobre,
i abym się nie przerażał na widok zła,
ale raczej bym potrafił wszystko dobrze zrozumieć.

Daj mi takiego ducha, który by nie znal znużenia, szemrania, wzdychania, skargi,
i nie pozwól bym się zbytnio zadręczał ta rzeczą tak zawadzającą,
która się nazywa moim "ja".

Panie, daj mi poczucie humoru. Udziel mi łaski rozumienia żartów,
abym potrafił odkryć w życiu odrobinę radości
i mógł sprawiać radość innym.

I tego też życzę Szanownym Czytelnikom (i sobie) !

Pozdrawiam

wtorek, 7 lutego 2012

Racibórz


 zdjęcie z internetu

Byłem dziś służbowo w Raciborzu i tak mi się przypomniało.

Pamiyntom za bajtla miołżech ujka Ericha z Raciborza. Niy umia sie spomnieć, czy my tam kiejś u niego byli. Za to co roku dostowalimy łod niego kartka na świynta. Potym ujek wyjechoł do Rajchu i tyla my go widzieli. Za to roz w życiu, właśnie łod niego, dostali my z "Efu" grołs paket. Ale boło wtedy uciechy.

Druga historia związana z Raciborzem.
W roku 1982 zmarł nasz dziadek. Ponieważ babcia bardzo przeżyła śmierć swojego ukochanego męża, aby ją trochę - jak się to teraz mówi - odstresować, moi rodzice postanowili zabrać babcię ze sobą na wczasy do Ciechocinka. Ale w tamtych czasach nie było tak prosto na wczasy, które udało się dostać z kopalni czy FWP ("ludzie złoci"*, to jeszcze istnieje i ma nawet stronę internetową), dokoptować dodatkową osobę. W tej sytuacji ja zostałem u cioci i pierwszy raz nie pojechałem z rodzicami na wczasy. Zamiast mnie pojechała babcia. Miałem wtedy 13 lat i w sumie mi to pasowało. Już więcej nie byłem potem z rodzicami na wczasach. Wolałem jeździć na obozy z rówieśnikami.

Ale wracając do Raciborza, to wtedy z rodziną cioci byliśmy w tym mieście na jubileuszu ślubów zakonnych dwóch zakonnic - chyba kuzynek mojej mamy. Pewnie były tam jakieś uroczystości w kościele, ale tego nie pamiętam. Za to głęboko w pamięć wrył mi się tort na przyjęciu w klasztorze.
Przypominam, że były to czasy stanu wojennego. W sklepach były pustki. Wszystko sprzedawano na kartki. Ze słodyczy czasem można było dostać w sklepie "Społem" takie świństwo, które się nazywało "wyrób czekoladopodobny". Serio (to uwaga dla tych, którzy czasów słusznieminionych nie pamiętają) tak nawet pisało na opakowaniu, czasem nawet na "opakowaniu zastępczym". Czyli tabliczka niby-czekolady, bez zawartości tłuszczu kakaowego, była zapakowana w zwykły papier z pieczątką z nazwą towaru.

I w tych absurdalnych czasach siostry częstowały nas prawdziwym tortem, drożdżowym kołoczem i innymi smakołykami.

Ale mi się ten Racibórz dobrze kojarzy !!!

Pozdrawiam

* powiedzenie wspominanej w następnych zdaniach cioci :)

niedziela, 5 lutego 2012

Św. Paweł realista

 Tak więc nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam. 
Dla słabych stałem się jak słaby, aby pozyskać słabych. 
Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. 
Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział.


Uderza mnie w powyższym tekście stwierdzenie, iż chciałby "ocalić przynajmniej niektórych".

Dlaczego nie wszystkich ? A jeśli nie wszystkich, to przynajmniej większość. Jeśli nie większość, to może aby rodaków rozproszonych w różnych prowincjach Imperium Rzymskiego, po których podróżował.

Czy św. Paweł był minimalistą ? Tylko "niektórych" ?

Czasem ludziom zapalonym w wierze wydaje się, że zwojują cały świat. Teraz, gdy się nawrócili, będą o Nim świadczyć z taką mocą, że "klękajcie narody". Sejm niech już przygotowuje ustawę o koronacji Chrystusa Króla. Parlament Europejski niech ogłosi, że flaga europejska to Herb Maryjny, a Brukselę przenosimy do Watykanu.

Nie chcę odmawiać szczerości w postępowaniu części osób, które zapaliły się do nawracania innych. Ale wszyscy musimy się uczyć od św. Pawła i realizmu, i pokory. On Apostoł Narodów nie powiewa chorągwiami, nie tworzy manifestów, nie wymienia swoich dotychczasowych zasług i nie deklaruje, co jeszcze zdziała.
Stwierdza tylko krótko: Jestem "wszystkim dla wszystkich". Robię swoje, najlepiej jak potrafię. Resztę trzeba pozostawić Bogu.

Pozdrawiam

sobota, 4 lutego 2012

Ekologia


Ochroną środowiska interesuję się z dwóch powodów.

Po pierwsze jestem Ślązakiem. Urodziłem się i od dziecka mieszkałem w jednym z najbardziej zdegradowanych ekologicznie miejsc w Europie. Rzeka Kłodnica nad którą bawiliśmy się w latach 70 i 80 miała kolor i konsystencję smoły. A to czym wtedy oddychaliśmy, można było codziennie rano zobaczyć na parapecie za oknem w postaci solidnej warstwy pyłu.

Po drugie ochroną środowiska zajmuję się zawodowo. Razem z zespołem, w którym pracuję przez kilkanaście lat zaprojektowaliśmy kilkaset kilometrów sieci kanalizacyjnych (być może nawet już ponad 1000 km) oraz oczyszczalnie ścieków obsługujące kilkaset tysięcy mieszkańców. Po co ? By dzisiaj i w przyszłości nasze dzieci mogły bawić się nad czystymi rzekami.
I cieszę się, że mam taki zawód, jaki wykonuję.

Co mnie wkurza ?

Ekologia w postaci ideologii. Ekologia w postaci robienia ludziom wody z mózgu. Ekologia jako przykrywka do różnych dziwnych interesów.

Jakiś przykład ? Proszę bardzo:

Czy dziś jeszcze ktoś pamięta co to była "dziura ozonowa" ? Kilka czy kilkanaście lat temu straszono nas przed wychodzeniem na słońce, a "przy okazji" zmieniono technologię lodówek. I co, pomogło to tej "dziurze ozonowej" ? Cisza.

Inny przykład:
Jaki gaz w największym stopniu wpływa na tzw. "efekt cieplarniany" ? Wszyscy wiedzą, że dwutlenek węgla. A to wcale nie prawda, bo para wodna. Ale politycy umówili się, że będą ograniczać emisję CO2. A przecież już w podstawówce dzieci uczą się o naturalnym obiegu węgla w przyrodzie: o oddychaniu, o spalaniu, o asymilacji, fotosyntezie. Jasne ograniczajmy emisję fenoli, dioksyn, tlenków azotu, siarki i stu tysięcy innych świństw. Jestem właściwie pewien, że jedynym efektem zatapiania CO2 (a już się takie technologie w zachodniej Europie wprowadza w życie) będzie sztuczne podniesienie cen energii - ktoś na tym zarabia niezłe pieniądze.
Gdyby UE wprowadziła dalsze zaostrzenie emisji CO2 do 40%, jak planowano, też jestem przekonany, że przyrodzie to nie pomoże, chociażby z tego powodu, że jest to emisja Chin z okresu ... 2 tygodni.
Oczywiście zmniejszajmy zatruwanie przyrody, ale róbmy to z sensem i efektywnie wykorzystując przeznaczane na ten cel środki.

A czy przypadkiem wprowadzenie biopaliw nie powoduje większych spustoszeń w przyrodzie poprzez wielkie monokulturowe uprawy roślin oleistych, że nie wspomnę o wpływie na globalne ceny żywności ? Choć nie można milczeć, jeśli takie czynniki mają wpływ na powiększenie skandalu głodu na Ziemi.

Może ja nie naprawiam świata.

Ale wolę robić swoją codzienną robotę, niż dorabiać wielką ideologię do poczynań, które nie mieszczą się w moim prostym, inżynierskim rozumie.

Pozdrawiam

piątek, 3 lutego 2012

Jacek

A wczoraj 11. urodziny miał Jacek.

Tak się zastanawiałem kto z niego wyrośnie.

Mała sąsiadka to chce, żeby się z nią ożenił :)

No ciekawe. Jacek dobrze się uczy. Na półrocze ma teraz średnią 5,0. Choć jednocześnie często narzeka, że musi chodzić do szkoły. Powtarza, że wakacje powinny trwać 10 miesięcy. Albo przynajmniej week-end dobrze żeby miał 5 dni.

Jacek mógłby cały dzień spędzić przed komputerem. Ostatnio na dodatek łączy się z kolegami. Na głowie ma słuchawki, gada do mikrofonu i grają wspólnie.

A jednocześnie Jacek połyka książkę za książką. Często wieczorem trzeba go przymuszać, by w końcu zamknął lekturę, zgasił światło i poszedł spać. Ale i rano czasem, gdy wstaję i idę do łazienki, Jacek w swoim pokoju już czyta.

Jacek, z tego co widzę, jest duszą towarzystwa. Jak tylko miną obecne dwudziestostopniowe mrozy i będzie trochę śniegu, znów będą bawić się na dworze całą gromadą sąsiadów. Latem to w ogóle co 5 min. ktoś do nas dzwoni z pytaniem, czy Jacek przyjdzie np. pograć w piłkę.

Kto z Jacka wyrośnie ? Kim będzie w przyszłości ? Nie wiem.

Ale urodził się 2 lutego - w Gromnicznej.

Niech Maryja go strzeże. Niech Maryja, jak Symeonowi, daje mu swego Syna.
Niech Bóg mu błogosławi.

Pozdrawiam

środa, 1 lutego 2012

Zakupy, mróz i 4 tys.

Nie cierpię zakupów. :)
Ale od czasu do czasu muszę przyjechać z żoną do sklepu. Całe szczęście wymyślili te duże galerie handlowe czy supermarkety. Dzięki temu Ela może biegać pomiędzy półkami brrrr, a ja siedzę sobie w kawiarence i popijam soczek z marchewki.

Na dworze mróz -15 st. W domu palimy non-stop w kominku, a mimo to kocioł CO pracuje na okrągło. Pewnie kolejny rachunek za gaz powali nas z nóg.

W pracy niestety kolejna porażka. Dziś było otwarcie ofert w jednym przetargów, gdzie złożyliśmy też naszą propozycję. Tym razem konkurowaliśmy z trzema firmami. Najdroższa oferta miała wartość prawie 2 mln, kolejna ok. 1,5 mln. Naszą wyceniłem na niecały 1 mln, a najtańsza konkurencyjna propozycja była od nas o ... 4 tys. tańsza.

Gdy przegrywa się przetarg z kimś kto dał połowę mojej ceny, można machnąć ręką. Ale gdy solidny i dość prestiżowy kontrakt przegrywa się o włos, to boli. Niestety.

Pozdrawiam