Strony

niedziela, 29 lipca 2012

Kasa Jezusa

W dzisiejszej Ewangelii na zapytanie Jezusa zatroskanego o tłumy, jak je nakarmić, pada takie zdanie:

Odpowiedział Mu Filip: „Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”.

Nie wiem, ile to było w tamtych czasach 200 denarów. Wnioskuję z kontekstu, że kwota taka była wystarczająca, by przez jakiś czas utrzymać kilkunastu apostołów. Było jednak dla Filipa oczywiste, że jest to zbyt mało, by zaprosić choćby na jednorazowy, nawet skromny posiłek, tłumy ludzi, które przyszły słuchać Jezusa.

Z czego żyli Jezus i Jego uczniowie? Wprost nie jest to w Ewangelii napisane, ale znowu z kontekstu, z innych wypowiedzi apostołów wynika, że żyli z własnej pracy. Część z nich była na przykład rybakami i jak dowiadujemy się z Pisma Św. często wypływali na połów. Pewnie ryby sprzedawali i stąd mieli pieniądze. Opiekun Jezusa - św. Józef, jak mówi tradycja, był stolarzem. Jest właściwie pewne, że Jezus nie tylko mu pomagał w czasach młodzieńczych, ale w sensie Jego człowieczeństwa, sam też odziedziczył ten zawód. W tamtych czasach byłoby to niewyobrażalne, by 30 letni facet był na utrzymaniu swojej mamusi.

Pewnie, że Ewangelia nie mówi o sprawach zawodowo-finansowych. Nie to jest jej przesłaniem. Ważniejsze są sprawy duchowe. Z drugiej strony, by sprawy duchowe mogły w ogóle zaistnieć, tak przyziemna kwestia, jak własne utrzymanie, też nie była Jezusowi i apostołom obojętna. Nie byli majętnymi ludźmi, ale nie byli też żebrakami. Mieli na codzień co jeść. Chodzili normalnie ubrani - suknia Jezusa musiała przedstawiać jakąś wartość, skoro żołnierze rzymscy podczas krzyżowania, rzucali o nią losy.

Po co o tym piszę? Bo dziś wydaje się, że sprawy materialne zdecydowanie zdominowały nasze życie. Ciągle biegamy za zarobkiem, za pieniędzmi, za karierą. Często dajemy się wkręcić w powszechny konsumpcjonizm.

Wiem po sobie. Nie jestem może przesadnie skłonny do materialistycznego podchodzenia do życia. Czasem jednak się martwię, co by się stało gdybym stracił pracę lub zachorował. A tu mamy dom i samochód do spłacenia. Codzienne wydatki też pochłaniają sporo gotówki. Poprzez 20 lat dorosłego, samodzielnego życia, nigdy nie mieliśmy oszczędności, które pozwoliłyby nam się w jakiś sposób zabezpieczyć na przyszłość.

Z drugiej strony czasem bywa też pokusa, by sprawami materialnymi w ogóle sobie gowy nie zawracać. Tylko, że to może być po prostu lenistwo, albo brak odpowiedzialności.

Mam rodzinę - muszę zabezpieczyć jej normalne życie. Nie chodzi o to, żeby dorastającym synom kupić za chwilę super auto, ale chciałbym na przykład móc pozwolić sobie, na ich solidne wykształcenie.

Modlę się codziennie: Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i nigdy, dzięki Bogu, głodny nie chodziłem, nawet gdy było biedniej i na tym chlebie nie było szynki.

Jeśli zaś Pan Bóg w Swej hojności pozwala nam nie tylko jeść chleb, ale nawet jechać na wczasy na Chorwację, to mogę Mu tylko podziękować. I dodatkowo ze swej strony starać się pracować rzetelnie, by zarobić na siebie i swoją rodzinę, pamiętając, że wszystko co posiadam, mam z Jego ręki:

Oczy wszystkich zwracają się ku Tobie,
a Ty karmisz ich we właściwym czasie.
Ty otwierasz swą rękę
i karmisz do syta wszystko, co żyje.


Pozdrawiam



sobota, 28 lipca 2012

American Football na Olimpiadzie

Byłem dziś pierwszy raz na meczu ...
Byłem dziś pierwszy raz na meczu football'u ...
Byłem dziś pierwszy raz na meczu fooball'u amerykańskiego.

Wspominałem, na przykład tutaj, że Łukasz interesuje się footballem amerykańskim. Wybrałem się więc z nim dzisiaj do Tychów, na mecz miejscowej drużyny - Falcons Tychy, z gośćmi z Lublina - drużyną Tytani.

Jak było? Mam nadzieję, że zdjęcia potrafią choć trochę oddać oglądane emocje:

Wiele akcji rozpoczyna się od takiego ustawienia
Potem bywa zwykle trochę zamieszania
Zawodnika z piłką trzeba za wszelką cenę, lecz bez faulowania, złapać
A on stara się uciec, żeby zrobić przyłożenie, a przynajmniej zdobyć kilka jardów boiska
 
Może też podać do kolegi, ale kolega musi złapać
Czasem drużyna stara się przeciwników oszukać. Facet z nr 24 udaje, że biegnie z piłką, a w rzeczywistości ma ją nr 5.
  
Jeśli ktoś doznał kontuzji, drużyny klękają na murawie, modląc się o jego zdrowie - taki pobożny, amerykański zwyczaj

Gra była wyrównana - w regulaminowym czasie remis 13:13

W dogrywce też się działo

Tytanom z Lublina udało się zdobyć przyłożenie i podwyższenie
Ostatnia akcja Falcons Tychy przy stanie 17:20, niestety nie udana

Tak cieszyli się Goście, po zwycięstwie

Powoli potrafię zrozumieć Amerykanów, że tak się tym sportem pasjonują.

Jeśli dzisiejsza młodzież ma czasem za dużo w sobie emocji, a nawet agresji, to jest to świetny sposób, by ją w uczciwych zawodach wyładować. To nie jest sport delikatny, ale nie jest też jedna wielka masakra, jak czasem może się laikowi wydawać. Na boisku jest kilku sędziów, którzy dbają o czystość gry, a za każdy faul jest karana cała drużyna, zgodnie z precyzyjnymi przepisami. Fajne jest też to, że w tym sporcie w poszczególnych formacjach są potrzebni bardzo różni zawodnicy: i szybcy, i skoczni, ale też obdarzeni potężną posturą, a nawet solidną wagą (nawet nadwagą).

I wbrew pozorom, żeby taki mecz wygrać trzeba się nieźle nagłówkować i mieć opracowane strategie i różne scenariusze gry.

No to tak po sportowemu zaczęliśmy pierwszy dzień zmagań olimpijskich w Lądku.

A propos: ceremonia otwarcia igrzysk bardzo mi się podobała: była w tym i myśl, i historia. Wyróżniono dzieci i to w pięknej wersji szpitalno-bajkowej oraz przedstawiono dojście do dzisiejszego świata pop-kultury. Nie zabrakło słynnego angielskiego humoru, na który pozwoliła sobie nawet Jej Wysokość Królowa, a Rowan Atkinson był po prostu rewelacyjny.
Pomysł i realizacja znicza olimpijskiego - dla mnie majstersztyk.

Trzeba Anglikom pogratulować !

Trzeba też już złożyć gratulacje Pani Sylwii Bogackiej, zdobywczyni pierwszego medalu dla Polski w strzelaniu z karabinka pneumatycznego. 

Patrzyłem "na żywo" - było nerwowo, bo przedostatni strzał się nie udał i straciła pierwsze miejsce, a mogła stracić w ogóle podium. Całe szczęście ostatni strzał był perfekcyjny - na srebro. 

Brawo !!!

Oby tak dalej !!!

Pozdrawiam

czwartek, 26 lipca 2012

Polityka prorodzinna PiS-u

Dziś rano, jadąc na budowę słuchałem w Trójce wywiadu z Panią Beatą Szydło - wiceprezesem PiS-u.

Muszę powiedzieć, że byłem zbulwersowany. 

Dla mnie zmiany, które w tym zakresie wprowadza rząd idą w dobrym kierunku. Pisałem o tym TUTAJ. Oczywiście można się zastanawiać, czy takie działania władzy są wystarczające? Czy nie należy zrobić coś więcej, lepiej, sensowniej, itd? 

Z przekazu, który usłyszałem dziś rano z ust Pani Poseł wynikało, że pomysł rządu jest zły, bo jest pomysłem rządu. My jesteśmy opozycja, więc mamy za zadanie negować absolutnie wszystko, co wymyśli i zaproponuje PO (wraz z PSL). 

 KLIK

I czemu ja się denerwuję? Czemu ja się dziwię? Przecież jestem już dużym chłopczykiem i to powinno być dla mnie oczywiste.

A jednak, w mojej naiwności i niepoprawnym idealizmie, ciągle mi się wydaje, że jeśli partia wywija na lewo i prawo sztandarami z hasłami o wspieraniu polskich rodzin, to powinna robić wszystko, co tylko możliwe, by do tego się przyczyniać. 

Jeszcze raz podkreślę, zarzut, że odbiera się przywilej rodzinom z jednym dzieckiem, które mają dochód powyżej 112 tys. zł, jest dla mnie zupełnie chybiony. Moim zdaniem z takimi zarobkami można swoją trzyosobową rodzinę spokojnie utrzymać, bez konieczności uzyskiwania jakiejkolwiek ulgi. Czy nie mam racji?
W przypadku dwójki dzieci, czyli rodziny Pani Poseł i mojej, wszystko pozostaje bez zmian.
Natomiast z całą pewnością należy wspierać, ile to tylko możliwe, rodziny z trójką, czwórką, piątką i więcej dzieci. I o to chodzi w nowej ustawie! 

Czy to nie jest dobry kierunek?

 ***

Trochę tłumiąc niepotrzebne emocje, ale pozostając w tematach politycznych, proponuję sufitowe malowidło z kościoła na Chorwacji, gdzie byliśmy na niedzielnej Mszy Św.

Sufit kościoła w Vrbniku

Rozumiem, że postać z kamiennymi tablicami to "Prawo". Z wagą i mieczem, to niewątpliwie "Sprawiedliwość". Natomiast nie mogę sobie poradzić, co oznacza kobieta usytuowana pośrodku. Czy tak wygląda po prostu "i"?

:)

Pozdrawiam


wtorek, 24 lipca 2012

Drzewo genealogiczne

No tak, przez pierwsze dwa dni po urlopie, odrobiłem w biurze trochę zaległości. Jutro, w czwartek i piątek jadę już w teren na nadzory, na budowę.

Niezależnie od spraw zawodowych, mam też do załatwienia trochę prywatnych kwestii, w tym między innymi muszę wyrobić nowe prawo jazdy, bo druga dziesiątka lat za kierownicą właśnie mi mija. Zupełnie zresztą przypadkiem, tuż przed wyjazdem na wczasy, odkryłem, że moje uprawnienia do kierowania autem za chwilę tracą ważność.

Dziś, gdy wracałem z pracy, moja żona posłała mi sms-a, żebym nie wjeżdżał do garażu. Pomyślałem sobie, że pewnie chce mnie wieczorem zabrać w jakieś ciekawe miejsce. Nie myliłem się. Żona zaproponowała romantyczny spacer po ... cmentarzu. Jutro moja teściowa, gdyby żyła, obchodziłaby równe 80. urodziny. Z tej okazji trochę grób żeśmy oczyścili, zapaliliśmy znicze i pomodliliśmy się za zmarłych. W przyszłym miesiącu, tę samą uroczystość będzie obchodził mój świętej pamięci teść - znów impreza :)

Oczywiście nie mogliśmy nie pójść przy okazji na grób moich dziadków. Po krótkiej modlitwie, patrząc na nagrobek odkryłem, że mój dziadek dokładnie miesiąc przed śmiercią babci, miałby równiutkie 100 lat.

Po cmentarzu zatrzymaliśmy się jeszcze we dwoje na lodach. :)

Nie wiem, czy tak nastroił mnie cmentarz, czy ciągle chodzi mi jeszcze po głowie książka z historią śląskich rodzin KLIK, ale po powrocie do domu pogrzebałem trochę w internecie w drzewach genealogicznych. Są takie strony, które pozwalają takie drzewo budować. Kiedyś sam też trochę rodzinnych informacji zgromadziłem, ale nie ma tego zbyt dużo. Trafiłem za to na drzewo bardzo rozwinięte, które częściowo zahacza też o moich krewnych. Znalazłem więc trochę interesujących danych o moich ciotkach i wujkach, którzy w pamięci prawie że się już zatarli. Najciekawsze są jednak zdjęcia. Na przykład odnalazłem fotografię ujka Wilyma, który, jak pamiętam, grał w górniczej orkiestrze na klarnecie. Mając raptem 11 lat byłem z rodzicami na jego pogrzebie. To był chyba pierwszy rodzinny pogrzeb, w którym uczestniczyłem. Pamiętam, że byłem bardzo wtedy zdziwiony, że na stypie było nawet dość wesoło. Wcześniej sobie wyobrażałem, ze będziemy się tam musieli wszyscy strasznie smucić.

Ujek Wilym

Po jakimś czasie dzisiejszego buszowania po starych rodzinnych zakamarkach, zadzwoniłem nawet do rodziców, by kilka faktów mi odświeżyli w pamięci. Moja mama szczególnie jest skarbnicą wiedzy. Pamięta setki dat urodzin wielu krewnych i znajomych. Jeśli tego jakoś nie spiszę, to te informacje przepadną.

Właściwie to przydałby się jeszcze jakiś dodatkowy urlop, bo ciągle, na tyle ciekawych rzeczy, jest zbyt mało czasu, niestety.

Pozdrawiam

niedziela, 22 lipca 2012

Powrót do rzeczywistości

Dobrze, że z wakacji wróciliśmy w piątek. Jest dzięki temu jeszcze weekend na aklimatyzację do rzeczywistości.

Dzięki temu, że podróż powrotną odbywaliśmy przedwczoraj, nie doświadczyliśmy okropności pogodowych w południowej Austrii - w Styrii i Burgenlandzie, które działy się tam wczoraj KLIK. W piątek, gdy przejeżdżaliśmy, już gromadziły się w tych rejonach ciemne chmury, ale nas tylko z nich lekko pokropiło.

Dodatkowo, po powrocie, z radością dowiedzieliśmy się, że moja mama już w sobotę wychodzi ze szpitala, po operacji, którą miała w czwartek. Teraz przy technikach laparoskopowych człowiek i mniej wymęczony i krócej musi przebywać w szpitalu. Tak więc wczoraj koło południa pojechałem z ojcem po mamę. Gdy weszliśmy na chirurgię, mama była już przebrana i spakowana. Muszę powiedzieć, że wyglądała nadzwyczaj dobrze. Teraz już w domu, mam nadzieję, szybko wróci do pełnej formy.

Dziś, po dwóch tygodniach wakacyjnej przerwy, wróciłem do niedzielnych "obowiązków". Teraz na urlop wybrał się zmiennik, więc dziś rano ja zaniosłem Pana Jezusa w Eucharystii kilku chorym. Na końcu poszedłem do mojej mamy, bo przecież nie może jeszcze z domu wychodzić, więc w kościele nie była. Po udzieleniu komunii, odmawiam modlitwę, w której między innymi są takie słowa:
(...) aby Najświętsze Ciało Twojego Syna, Jezusa Chrystusa, które przyjęła nasza siostra, było trwałą pomocą dla jej duszy i ciała.

To jest jedyny taki przypadek, gdy do własnej mamy mówię - siostra. Ciekawe, prawda? :)

Na Eucharystii byliśmy dziś dopiero o 16.00, gdyż Msza była odprawiana za znajomych. Służyłem Bogu przy ołtarzu. Przy okazji śpiewałem dzisiejszy piękny Psalm 23:

Pan jest moim pasterzem,
niczego mi nie braknie.
Pozwala mi leżeć
na zielonych pastwiskach.

Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć,

orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoją chwałę.

Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę,

zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
Kij Twój i laska pasterska
są moją pociechą.

Od jutra trzeba wrócić też do obowiązków zawodowych. Po pełnych 3 tygodniach przerwy, nie będzie to łatwe. Życzcie mi więc powodzenia !

Pozdrawiam

sobota, 21 lipca 2012

Uliczki Vrbnika by night

Po naszym "finałowym spacerze" uliczkami Vrbnika, o którym wspominałem w poprzednim poście, gdy zapadał wieczór, wybrałem się jeszcze na SUPERFINAŁ. Byłem szczerze wzruszony otaczającym mnie pięknem i nastrojem tego miejsca:












Bajka !!!

Teraz próbuję odnaleźć się w rzeczywistości.

Pozdrowienia już z domu !!!

P.S. Wszystkie powyższe zdjęcia są autentyczne bez jakiejkolwiek obróbki :)

czwartek, 19 lipca 2012

Ostatni dzień w Vrbniku

Rano wstaliśmy dość późno - koło 9.00. Zjedliśmy śniadanie i przed południem pojechaliśmy na plażę. Tę najlepszą, z piaskiem.

Plaża w Risiku


Musi ona być sławna w okolicy, bo codziennie przybijały tam statki wycieczkowe i pasażerowie mieli z dwie godzinki przerwy na plażowanie.


Jak niemal codziennie, poopalaliśmy się, wymoczyliśmy nasze tyłki, pograliśmy w piłkę, trochę ponurkowaliśmy. Dziś widziałem nawet rybkę wielkości, która nadawałaby się na talerz.

Wlazłem też z aparatem na niewielką górkę przy plaży, na której zostały ruiny, jakiejś budowli - ciekawe co tu kiedyś było? Może kościółek z czasów, gdy na naszych terenach jeszcze wierzono w Światowida? To bardzo możliwe, bo w miejscowości obok znajduje się romańska kaplica z IX w.

Ruiny w Risiku


Po południu wróciliśmy do domu na obiad. Tu należą się słowa uznania i podzięki Eli, która nam wszystkim przez całe 2 tyg. świetnie gotowała.

Trzeba jednak już jechać do domu, żeby zminimalizować straty. Dziś po obiedzie Ela stłukła talerz, a dosłownie w tej chwili, gdy piszę, dodatkowo szklany kufel. :)

Następnie zaczęliśmy się pakować. Wydaje się, że teraz bagażu powinno być mniej. Część rzeczy po prostu żeśmy zjedli. Ponadto plażowe karimaty oraz jeden materac trzeba już było wyrzucić.

Zgodnie z tradycją, w ostatnim dniu, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie.

Nasza rodzinka w komplecie


Przed chwilą odbyliśmy też finałowy spacer uliczkami Vrbnika.

Vrbnik

Trzeba się powoli żegnać również z takimi widokami:





Myślę, że tegoroczne wakacje były bardzo udane. Świadczą chyba o tym dzisiejsze słowa mojej żony do mnie skierowane:
- Aleś ty sie sam w tym roku nachichroł. :)


Pozdrowienia jeszcze z Chorwacji !!!

środa, 18 lipca 2012

Rodzinne wakacje z Łukaszem !

Chcąc, nie chcąc, powoli nasze wakacje się kończą. Jeszcze jutro ostatni dzień i w piątek droga powrotna.

Zwykle od lat na odpoczynek jeździliśmy z zaprzyjaźnioną rodzinką. W tym roku nie udało się jednak zsynchronizować urlopów, więc jesteśmy sami.

Z drugiej strony miło spędzić pełne dwa tygodnie z żoną i synami. Czasem mnie tam ktoś trochę zdenerwował, ale ogólnie jest wesoło, sympatycznie i bardzo miło.

Najbardziej byłem zdenerwowany, gdy w Krku zreperowałem koło u wulkanizatora, a reszta rodzinki poszła w miasto szukać bankomatu. Chciałem do nich zadzwonić, żeby nie musieli się wracać  (suma, którą miałem, była wystarczająca) i żebym nie musiał na nich bez sensu w warsztacie czekać. Niestety, Jackowy telefon od kilku dni jest wyłączony, bo zapomniał pinu. Łukasz, jak się okazało, nie nosi telefonu ze sobą, bo po co, a Ela miała wyciszony ... żeby mnie w nocy rybki nie budziły.

Ale zostawmy moje zdenerwowania.

Generalnie cieszę się, że jesteśmy razem. Tym bardziej, że jest to pewnie jedna z naszych ostatnich eskapad w tym gronie. W końcu Łukasz ma już 16 lat i to, że jest dziś z nami, w jakimś stopniu wynika z tego, że nie udało im się z przyjaciółmi zorganizować wyjazdu do Bułgarii. Mam nadzieję, że jemu z nami jest tak samo miło, jak nam z nim. Lubię jego błyskotliwy humor, choć czasem przegina, szczególnie, gdy pyta:
- a konkretnie tato czego nie rozumiesz?

Lubię też patrzeć, gdy przeżywa swoje fascynacje. A trzeba wiedzieć, że w ostatnią niedzielę był dzień wyjątkowy, gdyż na Stadionie Narodowym miało miejsce szczególne wydarzenie, a mianowicie: super finał rozgrywek footballu amerykańskiego.

foto: Piotr Czauderna / naTemat.pl

 Już kiedyś wspominałem, że Łukasz nie tylko jest fanem tej, mało w Polsce popularnej, dyscypliny sportu, ale w ostatnich miesiącach ukończył kurs sędziego i ma nadzieję w ten sposób w kolejnym sezonie włączyć się czynnie w rozgrywki. Jeśli można kibicować sędziemu, to ja jestem po jego stronie. Nawiasem mówiąc impreza na nowym stadionie w Warszawie przeszła najśmielsze oczekiwania organizatorów. Podobno brakło biletów mimo, iż otwierano kolejne sektory i w sumie było chyba ponad 20 tys. widzów. Całość relacjonował na żywo n sport i chyba tvn turbo i była to bardzo profesjonalna transmisja. My, a szczególnie Łukasz, śledziliśmy wszystko w internecie. Sam mecz też stał na dobrym poziomie. Choć ja w zasadzie się na tym nie znam, ale poczyniłem właśnie pierwsze kroki - Łukasz tłumaczył mi z grubsza co i jak i muszę powiedzieć, że football amerykański jest coraz bardziej również dla mnie ciekawy. Trzeba się kiedyś wybrać na jakiś mecz.

Razem więc sobie codziennie plażujemy, zwiedzamy ciekawe miejsca i cieszymy wzajemnie swoją obecnością.

Szkoda mi tylko, że musiałem ostatnio odmówić Łukaszowi wyjazdu do Hiszpanii, który wymyślił z kolegą w ostatnich dniach. Niestety jesteśmy trochę pod kreską i nie da rady wyłożyć kolejne 2 tys. zł. :(

Pozdrowienia z wakacji

poniedziałek, 16 lipca 2012

Arcybiskup Nossol

Korzystając z urlopu przeczytałem książkę - wywiad z arcybiskupem Nossolem pt. "Miałem szczęście w miłości".



W jakimś sensie, przynajmniej w części opowieści historycznych o rodzinie Nossolów, była ona dla mnie świetnym dopełnieniem mojej poprzedniej lektury. Tym ciekawszym, że dotyczy śląskiej rodziny o korzeniach bardziej niemieckich.

Nie czuję się uprawniony do recenzowania książki.

W zamian proponuję kilka cytatów z wypowiedzi abp Nossola, które szczególnie mnie poruszyły:

Dla ideologii istotne jest coś. Dla wiary ważny jest ktoś, ważny jest dialog między ludźmi i między człowiekiem i Bogiem. Także wiara, kiedy staje się ideologią, prowadzi do stosów. Najpierw płoną książki, potem ludzie. Ale to już nie jest wiara biblijna. To jest wiara zideologizowana.

O Prymasie Wyszyńskim w kontekście posługi, którą wykonuję:
Był mi bardzo życzliwy, choć chyba już na drugiej sesji plenarnej Episkopatu Polski, w której uczestniczyłem, doszło między nami do sporu. Dyskutowaliśmy sprawę powołania świeckich szafarzy Komunii św. Prymas był zdania, że wprawdzie Rzym tego chce, ale w Polsce tacy szafarze są niepotrzebni. Ja jako jedyny głosowałem za ich powołaniem.

Dziś jestem przekonany, że autentyczne chrześcijaństwo bazuje zawsze na nadziei. Chrześcijanin, czyli człowiek Wielkanocy, jest skazany na optymizm. Krzyż stoi w centrum wiary chrześcijańskiej, ale nie jest punktem docelowym, tylko drogowskazem w kierunku Wielkanocy. Chrześcijanin nigdy nie może na Golgocie zakończyć swojego biegu. Bo chrześcijanin smutny nie jest po prostu autentyczny.

My, chrześcijanie, musimy "czynić prawdę w miłości". Sama, goła prawda może zabić. Lekarz wobec chorego też zwykle nie mówi całej prawdy, bo niejeden pacjent by jej nie przeżył. Podawanie trudnych prawd wymaga zrozumienia i delikatności.

Przecież mogę i powinienem być dumny ze śląskości, także ze swojej gwary. Ale starałem się też nigdy tym moim pochodzeniem nie szermować, nie wymachiwać, nie ideologizować. Śląskość jest dla mnie zbyt ważna, zbyt droga, bym miał z niej robić flagę na pokaz.

Lubię tego faceta !!!

Pozdrowienia z wyspy Krk.

Ps. Podziękowania dla Gabi za wypożyczenie książki na wakacje :)

Rijeka

Z uwagi na gwałtowne załamanie pogody, dziś zamiast na plażę wybraliśmy się na wycieczkę do Rijeki.

Z tą pogodą to jest tak, że słońce świeci, jak zawsze, ale do tego wieje i temperatura spadła do 27 st. C.

W porównaniu do innych urokliwych miast Chorwacji, Rijeka służy raczej jako miejsce do pracy niż do zwiedzania. Mimo to zapraszam na krótką wycieczkę.

Rijeka - Brama Miejska

Rijeka - Muzeum Żeglarstwa

Rijeka - ul. Korzo

Rijeka - okolice Portu

Rijeka - okolice Portu

Rijeka - Teatr Narodowy

Część z przedstawionych budynków wygląda, jakby stały we Wiedniu lub Pradze, nieprawdaż?

Faktycznie są dziełem Habsburgów, którzy swoje włości swego czasu rozciągali od Ślaska, aż dotąd.

Pozdrowienia z wakacji !!!

niedziela, 15 lipca 2012

Plaża topless - św. Marka

Wczoraj chcieliśmy się wybrać przed południem na kolejną plażę i po zapakowaniu samochodu, żona zauważyła, że w prawym tylnym kole nie mamy powietrza. :(

Szczerze mówiąc zdarza mi się to trzeci raz w życiu, a jeżdżę autem od 20 lat.

Ponieważ auto mam zaparkowane pod pensjonatem na dosyć dużym pochyle, bałem się je podnosić w tym miejscu. Zdecydowałem się więc podjechać kilkadziesiąt metrów na bardziej równy teren.

Niestety przed wyjazdem nie sprawdziłem koła zapasowego. Całe szczęście czekało ono sprawne i napompowane na taką okazję. Nawet wymiana koła poszła mi dość sprawnie. Podobno chcą mnie teraz zatrudnić w Formule 1.

Oczywiście wymiana koła to dopiero połowa sukcesu. Teraz trzeba było znaleźć wulkanizatora. Dobrze, że mamy internet. Łukasz znalazł jakiś warsztat w mieście Krk. Pojechaliśmy tam za nawigacją. Mieliśmy szczęście, bo był pomimo soboty otwarty. Wyciągnąłem z bagażnika dziurawe koło i wtedy zauważyłem, że mamy w nim wbitą na sztorc śliczną śrubę. Pokazałem to mechanikowi, a ten zabrał się do roboty. Po pół godzinie dostałem z warsztatu z powrotem dobre koło, a zapytany mechanik zapewniał mnie, że tysiąc kilometrów do domu dojadę (koło zapasowe wróciło na swoje miejsce). Całość kosztowała mnie raptem 70 kun.



Tak więc po przedpołudniowych przygodach na plażę wybraliśmy się dopiero po obiedzie.

Tym razem pojechaliśmy do sąsiedniej miejscowości Risika. Tam skierowały nas strzałki wąską, ale nowiutką drogą na "sandy beach" św. Marek. W Chorwacji często plaże są nazywane imionami świętych. W Chorwacji też w zasadzie nie ma plaż piaszczystych. A tu niespodzianka - pewnie piasek dowieziony, ale miło go czuć pod stopami, zamiast ostrych skał, szczególnie pod wodą.

Ludzi było dosyć sporo, choć mniej niż w Bašce. Po kilku minutach cała rodzinka orzekła, że w tym roku pierwsze miejsce przyznajemy plaży św. Marka w Risiku.

Na plażach w Chorwacji zdarza się, że pojedyncze kobiety opalają się topless. Niestety najczęściej jest tak, że średnia wieku w tej dyscyplinie wynosi 55 lat. :)

Choć bardzo rzadkie wyjątki się zdarzają i człowiek może podziwiać piękno natury - oczywiście mam tu na myśli morskie i górskie krajobrazy obserwowane z plaży. :)

Co tam będę pisał. Najlepiej pokażę jakieś zdjęcie.

Plaża św. Marka w Risiku
Panorama plaży św. Marka w Risiku


Pozdrawiam z Chorwacji





sobota, 14 lipca 2012

Czarny Ogród

Korzystając z urlopu, przeczytałem do końca książkę Pani Małgorzaty Szejnert pt. "Czarny Ogród".



Książka - to dla mnie mało powiedziane. To dzieło, to opowieść, to historia, to kawał opisu mojej kultury, mojego miejsca na ziemi, pięknie przedstawiony fragment kochanego Śląska.

Autorka opisała ponad 100 lat życia Giszowca, Nikiszowca i okolic, na tle historii Śląska, ale z punktu widzenia żyjących tu rodzin przedstawionych w przekroju kilku pokoleń.

Nikiszowiec, gdy byłem tam w roku 2010

 A przecież mój dom, moja rodzina, moi przodkowie żyli raptem niecałe 20 km od tego miejsca. Czytając, wyobrażałem sobie moich dziadków, którzy przeżywali swoje życie w bardzo podobnych warunkach kulturowych i historycznych. Gdy byli miotani pomiędzy Polską a Niemcami, od wojny do wojny, od powstania do powstania, od nazizmu do komunizmu.

Czytając "Czarny Ogród" wiele razy się wzruszałem. Były momenty, że musiałem książkę na chwilę odłożyć.

Znam historię mojego regionu, choć amatorsko, bo do dziś nikt (albo prawie nikt) jej w szkołach nie uczy. Pani Szejnert pomogła mi moją wiedzę bardziej uporządkować.

Niesamowite w tej książce jest też to, że historia niejako wpływa w teraźniejszość. Ostatnim opisywanym rokiem jest ... 2006.

Tak, historia toczy się dalej, z tą tylko różnicą, że teraz również my mamy wpływ na jej losy. Niekoniecznie w znaczeniu międzynarodowym, ale z pewnością w kontekście naszych rodzin. A przecież autorka nawet nie wspomniała w książce o np. Konferencji Jałtańskiej, ale w szczegółach wiemy co działo się z rodzinami Badurów, Wróblów, Gawlików, Jungerów, Kasperczyków, Kilczanów, Lubowieckich, Niesporków i innych.

Jeśli czegoś po przeczytaniu tej książki żałuję, to pewnie tego, że nie zapytałem mojej prababci i dziadka (byłem wtedy dzieckiem) oraz babć o losy mojej rodziny. Byłyby pewnie równie tragiczne i piękne jednocześnie. Dziś zostały jedynie skrawki informacji:
  • o pradziadku, który był kowalem i tragicznie zginął podczas I wojny światowej
  • o dziadku, który przed wojną był harcmistrzem, a umarł krótko po wojnie, zostawiając babcię z dwójką małych dzieci
  • o wujku, który był w obsłudze naziemnej Dywizjonu 303 w Anglii
  • o jego bracie, który po wojnie wrócił z Francji i o wielu innych.

Chciałbym podobną historię napisać o rodzinie Cichoniów, Nowaków, Sąsałów, Niemców, Kozyrów, Hetmańczyków ...
Tylko skąd czerpać dzisiaj informacje?

Pozdrawiam

piątek, 13 lipca 2012

MC Łukasz w Chorwacji

Zaraz popłynie dobry flow
Dajcie mi tu szybko mikrofon
Będę nawijał do 'majka'
Nie zapomnij dać 'lajka'
Jak matematyczne sumy
Niech zobaczą to tłumy
Więc pomóż innym trafić tu.

Pogoda się troszkę zepsuła
Chmura litry deszczu wypluła
W morzu zimno, o tak.
Pogardziłby nawet ptak.

Punat


Na wycieczkę czas już znakomity nastał
W Punacie przewoźnik nas chętnych zastał
By płynąć statkiem i klasztor stary zobaczyć
I o kawałek miejscowej kultury zahaczyć, joł.

 
 Wyspa Košljun - przystań



Wyspa Košljun - klasztor Franciszkanów

Wyspa Košljun - klasztor Franciszkanów

Wersy moje ciągną się jak makaron spaghetti
Ten natłok słów strzela jak w górę konfetti
Opis tego dnia może i nieco pobieżny
Z Himalajów zrzuca świeży nasyp śnieżny.

Po wyczerpującej wycieczce czas nastał na powrót
I mały biały piesek już nas witał od wrót
Na obiad spaghetti wyżej napomknięte
Łącze przez tatę znów jest zajęte.
Tymczasem już kończę moje dywagacje
Chyba możecie mi wszyscy przyznać rację
Nie stracił nic ten, kto przebrnął do końca
Zasmakować nieco tego miejscowego słońca
Można czytając te powyższe słowa
Tak właśnie kończy się moja mowa.
Joł!



P.S. To powyżej jest dzisiejszą twórczością mojego starszego syna Łukasza :)

Pozdrawiam ciągle wakacyjnie !!!

czwartek, 12 lipca 2012

Lokalne atrakcje Vrbnika


Poza Adriatykiem, podstawowe atrakcje Vrbnika to:

Žlahtina - lokalne przepyszne wino

Žlahtina
oraz:

Bajkowe, średniowieczne miasteczko

... z górującą dzwonnicą

Jeśli trochę się postarać, to jedno i drugie można mieć w apartamencie zamieszkałym na wakacje:


Jesteśmy szczęściarzami !!!

Pozdrowienia z wyspy Krk !