Tak się zastanawiam.
Jeśli, odkąd pamiętam, zawsze pod koniec lipca czytany jest list biskupów dotyczący pijaństwa narodu, a jednocześnie, co roku odnotowywany jest wzrost spożycia alkoholu w Polsce, to jaki to ma sens?
Może trzeba zaprzestać, jeśli to nie przynosi żadnych efektów? Może trzeba zmienić metodologię?
Dziś to nie wybrzmiało, ale z wcześniejszych lat pamiętam, że sierpień miesiącem trzeźwości miał być swego rodzaju wotum narodu za "Cud nad Wisłą". Mija właśnie 100 lat od tego wydarzenia, więc może wystarczy?
Nie, nie twierdzę, że nie warto, by Kościół zajmował się problemem alkoholizmu. To wielkie zło, które dziesiątkuje nasze rodziny, katalizator przemocy domowej, sposób na obniżenie zdolności intelektualnych społeczeństwa oraz drenaż i tak niskich środków na ochronę zdrowia. A z punktu widzenia wiary, nadużywanie alkoholu jest ciężkim grzechem.
Co więc można zrobić?
Nie jestem specjalistą, ale zacząłbym od zmiany miesiąca. Sierpień, jako miesiąc wakacyjny, jest chyba najgorszym do zachęcania kogokolwiek do abstynencji.
|
Cydr, który próbowałem przed jednym z kościołów we Szwjacarii latem zeszłego roku |
Może większy nacisk trzeba położyć na kulturę picia alkoholu, a nie próby wprowadzenia pełnej abstynencji czy prohibicji.
Z pewnością, zamiast okrągłych słów z "zatroskanego" listu pasterskiego lepiej pokazać pozytywne przykłady. Ufam, że nawet w gronie Episkopatu mógłby ktoś dać świadectwo, jak udaje mu się radzić z problemem alkoholizmu - z prośbą o wsparcie modlitewne wiernych.
Nie, nie wiem, czy mam rację, ale tak się zastanawiam...
Pozdrawiam