Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi tak:
„Zaprawdę powiadam wam:
Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony.
Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało;
ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie”.
No to jak? Dziś w kościele do koszyczka (na tacę) lub jutro dla ubogich powinienem przekazać całą moją wypłatę, która przyszła kilka dni temu?
A od pojutrza zrobię to, co uboga wdowa z pierwszego czytania: (...) a potem pomrzemy.
Może Bóg pośle proroka Eliasza lub sprawi inny cud i jakoś zapłacimy rachunki, kolejne transze kredytu, ktoś nam podaruje chleb i ubranie?
Jest taka pokusa, by rzucić to wszystko. Przestać zajmować się sprawami tak przyziemnymi, jak zarabianie pieniędzy. Nie będę już chodził do pracy. Nie będę się martwił o żonę, i synów. Nie będę się martwił o jutro.
Nie o to chodzi, jak sądzę.
Spójrzmy jednak na problem z mniej idealistycznej perspektywy.
Muszę zadać sobie inne pytanie. Czy, jak uboga wdowa, potrafię oddać właśnie tym najbliższym każdy grosz (a pewnie nie tylko o pieniądzach jest tu mowa). Jakie mam priorytety, czy ważniejsze są moje własne zachcianki czy potrzeby mojej rodziny: żony i synów? Czy chodzę sfrustrowany, gdy nie stać mnie na kolejny najnowszy smartfon, ciuch, aparat, samochód i że muszę dziesiątki lat spłacać kredyt hipoteczny? Czy wkurzam się, że żona lub któryś z synów coś sobie kupili?
Łatwo zrobić sobie z Ewangelii nieosiągalny obraz Jezusa stawiający nam odległe cele, które nas w zasadzie nie dotyczą. Trudniej żyć Ewangelią tu i teraz. Wiem coś o tym.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz