Jadę sobie przez Polskę. Droga niby wojewódzka, ale wąska i bez poboczy.
Mniej więcej, jak na zdjęciu |
Na tylnej szybie siedzi mi TIR, więc czuję się "lekko" naciskany. I nagle przy serii zakrętów mijanych z prędkością 80 km/h, kątem oka po drugiej stronie drogi widzę leżącego w rowie człowieka.
Zanim się zorientowałem byłem już kilkaset metrów dalej i dobrze, bo gdybym zahamował, zamienilibyśmy się z TIR-em na szoferki.
Co się działo przez kolejnych kilka sekund w mojej głowie - trudno opisać. Może ktoś go wcześniej potrącił? Może zasłabł? Może po prostu pijany? Co zrobić?
Nie będę udawał, że jestem bohaterem. Strachu miałem - jak się to u nas mówi - pełne galoty.
Dojechałem do najbliższej miejscowości, do której było ze 2 km i... zawróciłem. Po drodze, pewnie z tego strachu, po prostu się modliłem. Zwolniłem przy wspomnianych zakrętach i się rozglądam. Jest! Stanąłem. Włączyłem awaryjne. Wychodzę z auta. Facet leży. Obok niego torba z zakupami. Podchodzę. Rusza się. W każdym razie otworzył oczy i mnie zauważył. Wołam:
- Co się stało? Potrzeba Panu czegoś? Zadzwonić gdzieś? Po pogotowie?
- Nie, nic mi nie jest. Zostaw mnie w spokoju.
Za chwilę za mną staje drugi samochód. Facet też go zauważył i też się wrócił. Miejscowy. Wołał znajomego po imieniu.
No to ich zostawiłem. Zawróciłem i pojechałem dalej. Uff!
Pozdrowienia z Inowrocławia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz