Zorientowałem się wczoraj, że w Filharmonii Śląskiej będzie miała miejsce inauguracja sezonu Śląskiej Orkiestry Kameralnej oraz Chóru Filharmonii Śląskiej.
Dawno nie byłem na jakimś koncercie i już trochę tęskniłem.
Niestety w wersji internetowej bilety nie były już dostępne. Zadzwoniłem do kasy - nikt nie odebrał ani telefonu stacjonarnego, ani komórkowego. No trudno.
Przed 16.00 przyszedł sms: "użytkownik numeru jest już dostępny". Zadzwoniłem i okazało się, że mogę jeszcze zarezerwować bilet na dzisiejszy koncert o 19.00. Trzeba go wykupić w kasie pół godziny przed koncertem.
Do Katowic mam z domu jakieś 20 minut. Wyszedłem więc tuż po 18.00. Na światłach przy wjeździe na autostradę stałem pierwszy w kolejce. Niestety nawet stamtąd nie widać, że na A4 mamy korek. Dopiero, gdy skręciłem, zorientowałem się, co się święci, ale w tym momencie nic się już nie da zrobić. No to chyba koncert przepadł.
Walka z czasem: jednak jedziemy, szkoda, że z prędkością 14 km/h, więc prosty rachunek wskazuje, że będę w Katowicach za godzinę, a już jest 20 po szóstej. Małe szanse. A może jednak się uda? Włączam nawigację. Pokazuje, że korek kończy się za jakieś 2 czy 3 km. Powinienem być na miejscu o 19.38. Ale jeszcze trzeba zaparkować i dojść. Faktycznie jeszcze przed zwężeniem - wypadek. Jadę więc dalej. W samych Katowicach na płynną podróż też nie ma co liczyć: światła, zwolnienia. Może znajdę jakieś wolne miejsce do parkowania w okolicach wiaduktu na Mikołowskiej? Nie ma. Wjeżdżam pod Galerię Katowicką - kilka aut do bramki, miejsc na poziomie -2 brak, zjeżdżam na -3, szukam zielonej lampki sygnalizującej wolne miejsce, w końcu znajduję - a czas leci. Wyskakuję z auta, winda i prawie biegiem przemierzam ul. 3 Maja.
O 18.55 wbiegam do Filharmonii i słyszę pierwszy (chyba) gong. Podchodzę do kasy:
- Bilet na nazwisko Cichoń mogę jeszcze dostać? Straszny korek był na autostradzie.
- Mogę - odpowiada Kasjer
Zdążyłem jeszcze oddać mokry parasol w szatni i wszedłem na salę koncertową: rząd 3 miejsce 2. Usiadłem.
|
Zdjęcie z mojego archiwum |
Jak się cieszę, że mogłem tam być. Wspaniały koncert.
Kwartet smyczkowy cis-moll Beethovena zaaranżowany na orkiestrę smyczkową. Trochę dziwny, bo aż siedmioczęściowy utwór. Poszczególne części dość różnorodne, ale przez to bardzo ciekawe. Niektóre fragmenty - miałem takie wrażenie - dość nowoczesne, oryginalne, jakby nie klasyka, jakim jest niewątpliwie Beethoven.
Po trudnym tygodniu pracy, po gonitwie ostatniej godziny, z każdą nutą, z każdym dźwiękiem odzyskiwałem spokój i równowagę. Zanurzałem się w pięknie muzyki.
Po przewie, na scenę wkroczyli nie tylko muzycy orkiestry rozszerzonej o obój i trąbkę, ale również chór. Za kontuarem zasiadł dodatkowo Organista, a obok Dyrygenta zajęły miejsce dwie solistki: Sopran i Alt. Po chwili rozpoczęła się prawdziwa uczta dla ducha (dla ucha też, ale przede wszystkim dla ducha). Muzycy zaprezentowali Glorię Vivaldiego.
Majestatyczny początek: "Gloria in excelsis Deo" zaśpiewał cały, liczny chór. Niesamowita była część trzecia: "Laudamus Te", w której w duecie obie solistki dały niezły pokaz swoich umiejętności w interpretacji genialnego zamysłu kompozytora. Świetnie też brzmiały części utworu, gdy Panie śpiewały przy wtórującym im oboju lub wiolonczeli. Organy, wspaniały chór, solistki i orkiestra, wszyscy pod batutą Roberta Kabary sprawili mi wczoraj wieczorem ogromną przyjemność obcowania z pięknem. Do ostatniego dźwięku słuchałem z wielką radością, chwaląc Boga na wysokościach.
Jak dobrze, że zdążyłem.
Pozdrawiam