Listu biskupów polskich do biskupów niemieckich, który jest dziś uważany za kamień milowy w powojennym pojednaniu naszych narodów z roku 1965 pamiętać nie mogę, bo urodziłem się 4 lata później.
Jako dzieci często bawiliśmy się w wojnę. Oczywiście na śląskim podwórku wszyscy chcieli być Gustlikiem. Było wtedy też oczywistym, że Niemiec to wróg i trzeba faszystów lać.
Z drugiej strony w latach 70 i potem w 80 RFN (u nos sie godało te Richtich Fajne Niymcy) były wyidealizowanym rajem na ziemi. Ktoś tam uciekł - jak kolega z klasy przed maturą. Ktoś miał wujka, który na święta przysyłał grołs paket z maszketami - myśmy dostali paczkę tylko raz (ujek Erich citnął za niyskoro i boł doś dalekim ujkym).
Gdy przyszedł roku 1989 cieszyłem się zmianami w Polsce. A potem upadkiem Muru Berlińskiego i zjednoczeniem Niemiec. Zawsze, do dziś byłem i jestem dumny, że te zmiany zaczęły się u nas w Polsce.
Pierwszy raz stanąłem na niemieckiej ziemi w roku 1993, gdy wraz z naszym Profesorem byliśmy na wakacyjnej praktyce studenckiej. To było coś! Pierwszy raz na zachodzie, który jeszcze wtedy był niewyobrażalnie odmienny od naszej rzeczywistości.
Katedra w Kolonii 1993 |
Kilka lat później tzw. Zachód stał się czymś normalnym. A i u nas coraz bardziej czuliśmy się Europejczykami. W końcu w roku 2004 staliśmy się pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej na tych samych prawach, co nasz zachodni sąsiad. Z jednej strony przez lata uczyliśmy się zachodniej normalności i próbowaliśmy z siebie wyrzucić homo sovieticus. Z drugiej strony z czasem okazało się, że w Niemczech też mają swoje problemy i wcale nie jest tak idealnie, jak się kiedyś wydawało.
Minęło kolejnych kilka lat. Na świecie, w tym w Europie pojawiły się nowe problemy: terroryzm, migracje i wiele, wiele innych.
Nie spodziewałem się, że dziś 71 lat po II wojnie światowej ktoś będzie podnosił tamte mroczne argumenty. Jest mi wstyd.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz