Strony

niedziela, 22 lutego 2015

Wracam z Izraela

W chwili, gdy piszę te słowa, znajduję się mniej więcej 10 000 m nad Morzem Śródziemnym. 

Wznosimy się nad Tel-Aviv

Jest 6.55 (w Polsce 5.55). Po wczorajszym pełnym wrażeń dniu trzeba było wstać o 3.00, by zdążyć na samolot. Zdążyłem. :)

Trudno mi jeszcze teraz na gorąco podsumować ostatni tydzień. Z pewnością był to dla mnie niesamowity czas: pełen intensywnej nauki, chłonięcia wiedzy i możliwości rozwoju moich umiejętności zawodowych. Mogłem  poznać nowych kolegów, z którymi tu przylecieliśmy w trójkę, a którym serdecznie dziękuję za wspólne chwile. Wspaniale było oglądać przez kilka dni kraj dla mnie bardzo egzotyczny z innym klimatem, inną kulturą, inną religią,  zwyczajami i językiem, którego nie można ani przeczytać, ani zrozumieć, gdy ktoś mówi. A propos porozumiewania się, bardzo ważny był dla mnie całotygodniowy kontakt z językiem angielskim. Z jednej strony sam byłem sobą zdziwiony, jak wiele rozumiałem z prowadzonych wykładów. Pewnie dlatego, że nasi nauczyciele mówili wolno, wyraźnie i nie używali zbyt skomplikowanego słownictwa tak, bym nawet ja zrozumiał. Z drugiej strony w codziennych kontaktach z innymi nie zawsze łapałem, o co chodzi. Mogło to być spowodowane faktem, że miałem okazję spotkać ludzi z całego świata: z wielu krajów Afryki, Europy, Ameryki Północnej oraz koleżanki z Wietnamu i Singapuru. Było to jednak bardzo ciekawe poznawać ludzi różnych ras, zwyczajów i zachowań. 
Z pewnością trzeba podkreślić niesamowitą życzliwość naszych gospodarzy z Kibucu Kfar Charuv.  Zawsze z uśmiechem na ustach i wielką cierpliwością byli gotowi nam pomagać w każdej sytuacji. Gdy zrobiło się zimno, donieśli dodatkowy grzejnik. Gdy zaczęło podać, znalazły się dodatkowe parasole. Jednocześnie poziom techniczny, organizacyjny i technologiczny tworzonych tam rozwiązań to bez dwóch zdań światowa czołówka.


Na dodatek wczorajszy dzień był wisienką na torcie. Zatrzymaliśmy się nad rzeką Jordan, gdzie Jezus został ochrzczony, nad nim pojawił się Duch Święty w postaci gołębicy, a z nieba odezwał się głos Ojca. Poza widokami z okna autobusu mieliśmy krótki postój nad Morzem Martwym. I choć w samej Jerozolimie spędziliśmy raptem kilka godzin, mogłem zobaczyć i dotknąć miejsc najważniejszych tam, gdzie nasz Pan za nas umarł i zmartwychwstał.

Pięknie było!


Pozdrawiam z podróży do domu.

PS. Ale mamy turbulencje w samolocie. Trzęsie, że hej! :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz