Wczoraj wieczorem zawiozłem starszego syna na studniówkę. Nad ranem pojechałem po niego.
Teraz on śpi. A ja myślę.
Nie mieści mi się w głowie, że ten, który przecież tak niedawno był niemowlakiem jest już taki duży, prawie dorosły, w przeddzień (konkretnie 100 dni) świadectwa dojrzałości.
Tak, tak powoli (czy na pewno powoli?) się do tego przyzwyczajałem. W pewnym momencie prześcignął mnie w jeździe na rowerze, na nartach, w grze w piłkę. Był moment, że nie on mnie, a ja jego zacząłem pytać o rady, choćby przy obsłudze komputera.
Nie miał jeszcze roczku, gdy zaczął opanowywać komputer |
Potem mnie przerósł wzrostem. Osiągnął pełnoletność. Zakochał się na zabój (i trzyma go do dzisiaj).
Choć jesteśmy mocno scaloną rodziną, kawał jego życia to już niekoniecznie nasze życie.
Trochę mnie ten upływający czas smuci, trochę niepokoi, trochę martwi.
Z drugiej strony nie ma nic piękniejszego, niż duma ojca, który widzi dorastającego syna.
Niech mu Bóg błogosławi i wspiera światłem Ducha Świętego na dalsze życiowe wybory.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz