Nabożeństwo różańcowe gdzieś tam w Polsce.
Wchodzę do kościoła w ostatniej chwili - pełno. Aż się dusza raduje. Osoby starsze, trochę młodzieży, dzieci, mamy z małymi dziećmi. Super!
Różaniec świetnie przygotowany. Katechetka dwoi się i troi. Ktoś z młodych ludzi przed każdą dziesiątką czyta bardzo sensowne rozważania. Potem dzieci po kolei do mikrofonu odmawiają Ojcze nasz i Zdrowaśki. Dobrze widzieć, że tak się dzieci i młodzież garnie do tej, przecież nie prostej, modlitwy.
Skończyło się nabożeństwo. I skończyła się moja radość.
Nagle cały tłum dzieci i młodzieży podbiegł do Katechetki ze swoimi "dzienniczkami". W przodzie kościoła zrobił się jeden wielki rozgardiasz. Nie liczy się kościół, nie liczy się modlitwa, nie liczy się różaniec. Najważniejsza rzecz to podpis w "dzienniczku". Pewnie w podstawówce dostają dzięki temu wyższą ocenę z religii. W gimnazjum - wiadomo - bez podpisu nie ma bierzmowania, a bez bierzmowania z tym Kościołem już będą w przyszłości same tylko kłopoty.
Wczoraj Przewodniczący Komisji Wychowania bp Marek Mendyk przedstawił na forum Episkopatu totalną krytykę nowego darmowego Elementarza. Może ma rację, może nie - dla mnie to nie jest specjalnie ważne. Zajmowanie się sprawami wyższości Ali i Asa nad ślimakami, rakami i smokami - to sprawy drugorzędne.
Natomiast bardzo mnie martwi sposób religijnego wychowywania naszych dzieci i młodzieży poprzez odfajkowywanie podpisów. Wprowadzenie "dzienniczków", sprawdzanie obecności, pokazywanie, że w Kościele najbardziej liczy się "zaliczenie" kolejnego nabożeństwa - to dla mnie całkowita katastrofa systemu przekazywania wiary kolejnym pokoleniom.
Mam więc prośbę do bpa Mendyka i całego Episkopatu, by z Bożą pomocą zastanowili się, jak zachęcić młodych ludzi do zachwycenia się Bogiem, gdyż obecny system "dzienniczkowy" nie wprowadza w młodych duszach i umysłach dobrych wzorców.
I jeszcze jedno. Wiem, że nas rodziców nikt w wychowywaniu religijnym naszych dzieci nie zastąpi. Moi synowie też nie specjalnie są chętni, by poza niedzielną Mszą Świętą w dodatkowych nabożeństwach uczestniczyć. Staram się jednak bardziej być dla nich przykładem niż, szczególnie teraz, gdy obydwaj mnie już przerośli, zmuszać ich i rozliczać z praktyk religijnych.
Pozdrawiam
Uważam, że nic się nie zmieniło od czasów naszych katechez. Przecież i one rozpoczynały się sprawdzaniem obecności wraz z "rozliczeniem". Mam na myśli: 'jest, mam, byłem'. Gdzie pierwsza odpowiedź dotyczyła obecności, druga zeszytu a trzecia mszy szkolnej (wtedy sobotniej).
OdpowiedzUsuńJest jednak subtelna różnica między sprawdzeniem obecności na lekcji religii w salce a podniesieniem średniej ocen w szkole. W moich czasach obecności na mszy niedzielnej, mszy szkolnej - faktycznie sobotniej czy na innych nabożeństwach nikt nie sprawdzał, a już na pewno nie w formie podpisu wikarego czy katechetki w "dzienniczku". Katecheta i bez biurokracji wiedział, kto do kościoła chodzi, a kto nie.
UsuńZgadzam się, to taki współczesny 'marketing'. Nie tedy droga...
Usuń