Kilka dni temu usłyszałem o sprawie Pana Michała Rusinka (tego od Wisławy Szymborskiej), którego okradziono w restauracji. Ponieważ lokal był wyposażony w monitoring, a nieudolna policja nie potrafiła złodzieja złapać, p. Rusinek opublikował w internecie film z kamery pokazujący osoby, które przywłaszczyły sobie jego pieniądze.
I się zaczęło: sam słyszałem, jak jakiś mądry prawnik tłumaczył telewidzom, że w świetle obowiązującego prawa nie można bez zgody zainteresowanego publikować publicznie jego wizerunku. Potem dopowiedział jeszcze policjant, że w ten sposób okradziony pokrzyżował organom daleko posunięte śledztwo, które z pewnością lokalnych Sherlock'ów już prawie doprowadziło do złoczyńców (czy coś w tym guście). Na koniec Pan Rusinek przyznał się do winy, że nie dysponuje pisemną zgodą złodziei na publikowanie ich twarzy w internecie.
Można się na powyższą sytuacją zdenerwować, można nią zgorszyć albo można się z niej uśmiać.
Mnie natomiast zjeżył się włos na głowie, a po plecach przeszły ciarki. Przecież ja też opublikowałem na swoim blogu setki zdjęć, a na nich tysiące osób. Od nikogo nie mam pisemnej zgody na taki proceder.
Nie jestem tylko pewien, czy zakaz publikacji dotyczy wszystkich ludzi czy tylko przestępców. A zresztą skąd mogę wiedzieć, czy wśród osób, które sfotografowałem nie ma jakichś złodziei, zboczeńców albo innych rzezimieszków.
Jak to dobrze, ze zepsuł mi się aparat. Dzięki temu jestem byłym przestępcą z szansą na resocjalizację, mam nadzieję.
Dziś wpis bez żadnego zdjęcia.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz