Tak mi ostatnio chodzi po głowie Góra Św. Anny.
Bardzo dawno tam nie byłem, a to przecież ważne miejsce dla każdego Ślązaka. Były czasy, że nasi dziadkowie częściej właśnie tam na Anaberg pielgrzymowali niż na Jasną Górę czy do Piekar.
Na jesieni, wracając ze służbowego wyjazdu, zatrzymałem się na parkingu przy autostradzie pod Górą Św. Anny i chciałem podejść do klasztoru. Na miejscu okazało się jednak, że to zbyt daleko na krótki czas, którym dysponowałem.
Trzy tygodnie temu, gdy odwiedzałem Muzeum Archidiecezjalne w Katowicach, znów św. Anna mi się przypomniała.
Gdy więc w ubiegły czwartek miałem umówione spotkanie służbowe we Wrocławiu, planowałem, że w drodze powrotnej odwiedzę klasztor franciszkański. Niestety i tym razem skończyło się na planach, gdyż rozmowy w stolicy Dolnego Śląska nieco się przedłużyły i zakończyły się o ... 21.15. Nocną porą na Górze Św. Anny mogłem się jedynie znów zatrzymać na stacji benzynowej przy autostradzie, by zatankować samochód i kupić sobie na kolację hot-doga, bo byłem już strasznie głodny i zmęczony.
Pewnie jeszcze będzie okazja, by Anaberg odwiedzić.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz