Strony

niedziela, 3 lutego 2013

Świecka wartość małżeństwa

Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, 
uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński 
i przyrzekam, iż uczynię wszystko, 
aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.

W czasach, gdy się żeniłem nie było jeszcze podpisanego konkordatu i zanim dostaliśmy ślub kościelny, musieliśmy zawrzeć ślub cywilny. Dziś rota przysięgi brzmi chyba tak samo.

Wtedy do ślubu cywilnego, który mieliśmy w tym samym dniu, nie przywiązywałem aż takiej wagi. Dla mnie, jako człowieka wierzącego, zasadnicze znaczenie miał i ma przede wszystkim Sakrament.

Może jednak warto dziś w świetle dyskusji nad związkami partnerskimi zastanowić się również nad wersją świecką.

Trzeba tu jeszcze przytoczyć brzmienie art. 18 Konstytucji:

Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej.

Co to oznacza?

Z jednej strony ja z żoną przed urzędnikiem państwowym (na mocy konkordatu jest nim dziś kapłan, jeśli ślub kościelny) w obecności dwóch świadków zobowiązuję się do konkretnej postawy, podpisuję umowę, zobowiązanie, przede wszystkim wobec małżonka, ale również wobec Państwa.
 
Z drugiej strony Państwo, rozumiejąc ważność tego zobowiązania dla społeczeństwa, postaw moralnych, przyjęcia i wychowania dzieci, zapewnia mnie, że moje małżeństwo, moją rodzinę będzie szczególnie chronić.

Wydaje się to proste.

Dlaczego więc niektórzy chcieliby sytuacji takiej, że jedna strona, z różnych zresztą powodów, nie przyjmuje na siebie zobowiązań, a druga miałaby tak samo otoczyć takie związki opieką?

I ktoś mówi, że to oznacza, że nie są wszyscy równo traktowani, że związki partnerskie są dyskryminowane.
Przecież to jest absurdalne. To tak jakby powiedzieć, że moja żona jest dyskryminowana, bo prawo nie pozwala jej jeździć samochodem po publicznej drodze - nie zdała egzaminu, nie zobowiązała się do przestrzegania prawa o ruchu drogowym, więc nie jeździ - i tyle.

Ktoś może też powiedzieć, że bywają mężowie i ojcowie, którzy w prawowitym małżeństwie przez całe lata biją i znęcają się nad żonami i dziećmi. A jednocześnie ktoś żyjący w konkubinacie przez całe życie kocha doskonale swoją lubą oraz swoje pociechy. Tak może się zdarzyć. I na pewno pierwszą postawę trzeba napiętnować, a drugą pochwalić. Ale czy to oznacza, że jeśli ktoś sprzeniewierza się poczynionym ślubom, to należy zanegować w ogóle zaciąganie zobowiązań, składanie przysięgi czy podpisywanie umów?

Pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jeden przykład. Czy wszyscy, którzy tak ochoczo dążą do zrównania z małżeństwami związków nieformalnych, chcieliby pracować bez umowy o pracę?  Wtedy też nie musieliby się zobowiązywać do codziennego wysiłku, do rannego wstawania, do dojeżdżania do pracy, do angażowania siebie, poświęcania czasu dla swojego pracodawcy. Może i by to robili, ale bez formalnego zobowiązywania się umową. Trzeba tylko zmusić pracodawcę, by, czy mi się chce czy nie, żeby mi co miesiąc płacił, tak samo jak tym, którzy umowę o pracę podpisali. I wtedy to by była równość i brak dyskryminacji ludzi pracujących w związkach nieformalnych ze swoim pracodawcą? Czy o to nam chodzi?
Nie sądzę.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz