Strony

niedziela, 22 stycznia 2012

Jazz

Niedzielne popołudnie.

Ela siedzi przed komputerem. Pewnie coś przygotowuje do szkoły - taki to los nauczycieli (przynajmniej tych, którym się jeszcze chce).

Łukasz właśnie wrócił z kościoła. Rano już z nami nie chodzi, bo to na niego za wcześnie :) Tym bardziej, że wczoraj wieczorem był na urodzinach u kuzyna i wrócił, gdy już spałem.

Jacek ogląda na DVD bajkę o jakimś ośle (nie Shrek tylko coś z Don Kichotem).

A ja siedzę przed kominkiem, słucham jazzu symfonicznego (o właśnie płyta się skończyła i muszę "wrzucić" drugą) i piszę bloga.

To może kilka słów o muzyce ? Tej która w tej chwili sączy mi się ze słuchawek prosto do uszu ?

Kilka lat temu, gdy wracaliśmy z Łukaszem z wycieczki do Krakowa, na której byliśmy we dwójkę, bo Ela zabrała Jacka nad morze na "zieloną szkołę", usłyszałem w "Trójce" w jakiejś audycji kilka nagrań z koncertu jazzowego, które na pierwszy rzut ucha (no bo przecież nie na pierwszy rzut oka) bardzo mi się spodobały. Nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem jazzu, a tym bardziej znawcą, ale zaprezentowane w radio utwory miały niesamowitą energię i bardzo zaskakujące przejścia z muzyki symfonicznej w jazz i na odwrót. Zapamiętałem kilka kluczowych haseł o tym koncercie i po powrocie do domu uruchomiłem internet i udało mi się znaleźć dwupłytowe wydanie albumu JazzSinfonica Live. W koncercie brały udział same sławy: Ewa Bem, Urszula Dudziak, Anna Maria Jopek (chyba Ptaszyn-Wróblewski nazywał ją Anomalią Jopek :) ), Dorota Miśkiewicz i inni. No to w końcu album kupiłem i teraz mogę sobie słuchać do woli. Lubię tę muzykę.





Inny epizod związany z jazzem w moim życiu to coroczne wyjazdy na targi wod-kan do Bydgoszczy. Kilka (a może już kilkanaście) lat temu nasza ówczesna sekretarka Asia zaproponowała, byśmy wieczorem, po dniu na wystawie, poszli do klubu Eljazz. Generalnie w innych okolicznościach nie lubię miejsc zatłoczonych, gdzie jest gęsto od papierosowego dymu i podają w zasadzie tylko piwo (choć piwo jako takie lubię). W klubie tym raz w tygodniu grał bigband  jazzowy z właścicielem (chyba) klubu i kierownikiem zespołu za perkusją na czele. Gdy byłem tam pierwszy raz, zachwyciłem się tym, co wyczyniali na swoich instrumentach. Poza grą, była tam zawsze też niesamowita atmosfera, żywy kontakt pomiędzy publicznością a muzykami (o co nie trudno w niewielkim pomieszczeniu, gdzie właściwie nie ma sceny i muzycy są na wyciągnięcie ręki). Takiej solówki na perkusji jak w Eljazz nie słyszałem nigdy więcej (jeśliby nie liczyć Phila Collinsa, gdy był z Genesis na Stadionie Śląskim), aż ciarki po plecach przechodziły. Później odwiedziłem to miejsce jeszcze kilka razy. Niestety ostatnie lata, gdy byłem w Bydgoszczy nie udało mi się tam na koncert trafić. Ciągle liczę, że jednak jeszcze kiedyś będę miał taką okazję.

Ale co tam będę gadał (pisał). Proponuję próbkę muzyki z wyżej wspomnianej płyty:






Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Andrzej lubię Twojego bloga i mam nadzieję, że się nie obrazisz, gdy czasami tu zaglądnę.

    OdpowiedzUsuń