Strony

środa, 19 lipca 2017

Wąwóz Samaria

Jak przystało na ekstremalne wakacje, wczoraj wstałem o 5.00 rano.

Zgadałem się ze znajomymi z Halemby i z nimi wykupiliśmy wycieczkę do Wąwozu Samaria. Około 6.00 wsiadaliśmy do autobusu, który miał nas zawieźć na początek drogi.

Prognozy zapowiadały na Krecie ... deszcz, więc jeszcze dzień wcześniej potwierdzaliśmy, czy wycieczka na pewno się odbędzie. Trochę z duszą na ramieniu, bo nie miałem nawet peleryny, jednak ruszyliśmy na południe.

Widok z autobusu

Po niekończących się serpentynach i ponad godzinie drogi dojechaliśmy do wejścia do Parku Narodowego Wąwozu Samaria, gdzie przywitało nas ... poranne słońce.

Tuż obok ponad 2000 wysokości górskie szczyty

Po śniadaniu, ruszyliśmy w drogę. Startujemy z wysokości ponad 1200 m i musimy zejść do zera - do morza.

Pierwszy odcinek drogi

Pierwsza część szlaku prowadzi przez teren raczej zacieniony. Wczoraj było nawet na starcie przyjemnie chłodno - w sam raz na piesze wycieczki.

Solidne buty są tu niezbędne. Zdecydowanie odradzam próby schodzenia w plażowych klapkach, bo może się to zakończyć tragicznie. Całe szczęście miałem swoje stare adidasy, choć jeszcze lepsze byłyby buty do górskich wędrówek.

Solidne buty - koniecznie

Pogoda się dość gwałtownie zmieniała, ale poza kilkoma drobnymi i w sumie przyjemnymi kropelkami drobnego deszczyku, nie musieliśmy moknąć.

Zmienna pogoda w górach (a może to tylko wczorajszy wyjątek?)

W pewnym momencie pojawił się strumyk, który potem jeszcze na chwilę zniknął, ale później rzeka towarzyszyła nam już cały czas - to ona wyrzeźbiła wąwóz.

To woda rzeźbi wąwóz

Okolice opuszczonej wioski Samaria to mniej więcej połowa drogi. 

Samaria

Tu też wychodzi się już z zacienionej części trasy, by znaleźć się w dnie wąwozu. W tym miejscu wróciło słońce i już niemiłosiernie atakowało wędrowców - koło południa świecąc prawie pionowo, wiec nawet pomiędzy skałami kanionu nie można liczyć na zbyt dużo cienia.

Widoki są spektakularne. Idzie się najpierw kamienistym suchym dnem rzeki, a po lewej i prawej stronie pną się w górę na setki metrów niemal pionowe skały.

Wąwóz Samaria

W pewnym momencie znów pojawia się rzeczka, którą trzeba przekroczyć niezliczoną ilość razy, bo raz da się przejść jej lewym, a raz prawym brzegiem.

W najwęższym punkcie kanionu, gdzie zostaje już tylko 3 czy 4 m przesmyku, wybudowano kładkę nad strumykiem

Najwęższe miejsce pomiędzy skalnymi ścianami

Mamy już w nogach kilkanaście kilometrów, ale tu zdecydowanie nie chodzi o odległość. Trudniejsza jest chyba różnica wysokości - ciągłe schodzenie w dół. Moje kolana dawały znać, że od dłuższego czasu są nadmiernie obciążane (jak to dobrze, że nie ważę 10 czy 30 kg więcej). Słońce i temperatura też potrafią dokuczyć. Pani przewodnik jeszcze w autobusie instruowała, że trzeba regularnie pić wodę i uzupełniać cukier i sól. 

Mnie paliwa w organizmie nie zabrakło, ale moja komórka się rozładowała i nie potrafię pokazać całej trasy, która kończy się tam, gdzie zaczyna się cywilizacja i droga.



Po ok. 6,5 godzinach dotarliśmy do wyjścia z Parku Narodowego, gdzie trzeba jeszcze raz okazać bilet - po prostu liczą, czy bilans osób się zgadza na starcie i mecie. Tu też można, a nawet trzeba, uzupełnić płyny i sole mineralne, co najlepiej uczyni zimne piwo (lub świeży pomarańczowy soczek).

Dalej za jedyne 2 euro dojechaliśmy busikiem ze 2 km do plaży. Kąpiel w Morzu Libijskim, po tak przechodzonym dniu, jest po prostu bezcenna.

Aha, nadmorska miejscowość, do której się dociera, nie ma połączenia drogowego z resztą lądu. O 17.30 odpływają dwa promy: jeden na wschód, drugi na zachód. Jeden z nich dowiózł nas po 45 minutach w miejsce, gdzie teraz czekał nasz (i nie tylko) autobus. Aby wrócić do Chanii potrzebowaliśmy ponad 2 godzin znów setkami serpentyn, poprzez góry z zapierającymi dech w piersiach widokami.

Góry Białe

Około 21.00 po prawie 16 godzinach, zmęczony, ale szczęśliwy, wróciłem na miejsce naszego noclegu.

To był bardzo dobry dzień, który z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci.



Dziękuję też przyjaciołom z Halemby, którzy mnie przygarnęli, bo sam na taką wyprawę raczej bym się nie zdecydował.


Pozdrowienia z Krety


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz