Była sobota wieczór 30 lipca. Jak wielu, oglądałem w telewizji wieczorem czuwanie z Papieżem w ramach Światowych Dni Młodzieży.
Gdy swoje świadectwo wypowiadała Rand Mitrri z Aleppo w Syrii, na kanale, który miałem włączony, nie było polskiego tłumaczenia. Jednak w tej chwili zadziwiająco dużo, właściwie wszystko rozumiałem z jej angielskich słów:
Nasze miasto zostało zniszczone, zrujnowane i złamane.
Odebrano nam sens naszego życia.
Jesteśmy zapomnianym miastem.
I potem dalej:
Boże, gdzie jesteś? Dlaczego nas zostawiłeś?
Czy to możliwe, że to już koniec, że urodziliśmy się, żeby umrzeć w bólu?
A może jednak dane nam będzie mieć życie, i to życie w obfitości?
Kontynuowała swoje wystąpienie o tym, jak w ośrodku salezjańskim tam na miejscu pomagają sobie wzajemnie.
Mnie po prostu po policzkach zaczęły spływać łzy.
Gdzieś tam na horyzoncie Syria widziana z Izraela |
Dziś, 3 tygodnie później w Aleppo jest jeszcze gorzej. Relacje są przerażające. Nawet nie chcę ich cytować.
Dlaczego świat, dlaczego my sami jesteśmy tacy okrutni, tacy obojętni?
Papież Franciszek wtedy odpowiedział:
Dla nas zgromadzonych tu i pochodzących z różnych stron świata,
cierpienie i wojna nie są już czymś anonimowym, mają imię i konkretne oblicze.
Każdy z milionów ludzi tam cierpiących ma imię i konkretne oblicze. Jak im pomóc?
Boże miej miłosierdzie
dla nich w Syrii
i dla nas na bogatym, nieczułym zachodzie!
Pozdrawiam
P.S. Jedna z form pomocy: http://www.caritas.pl/caritas-z-pomoca-aleppo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz