Strony

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Moje życie w PRL-u cz. IV

Próbuję tu przypomnieć, jak z mojej perspektywy wyglądało życie w PRL-u. Poprzednie "odcinki" można znaleźć tu, tu i tu.

Właściwie kolejny etap - mroczny czas stanu wojennego też już opisałem: KLIK.

Co było dalej? Stan wojenny trwał. Trwały też wszystkie jego smutne konsekwencje nawet wtedy, gdy formalnie został odwołany.

W sklepach generalnie były pustki. Coraz więcej towarów sprzedawano wyłącznie na kartki. Ale to, że miałeś kartki nie oznaczało, że cukier, masło, mydło czy mięso można było dostać. Za wszystkim trzeba było stać w wielogodzinnych kolejkach. 

Kolejek nienawidziłem.

Zawsze byłem chudym i raczej małym chłopakiem. Kolejka niestety wiązała się z tłumem, ciasnotą, przepychaniem, wyzwiskami. Często się niestety zdarzało, że pod dowolnym pretekstem zostałem z kolejki wyrzucony. Na przykład wtedy, gdy w kiosku ruchu, który widziałem z okna, pojawiły się żyletki. Ponieważ zbliżał się Dzień Ojca, pomyślałem, że to będzie genialny prezent dla taty. Szybko zbiegłem z IV piętra i ustawiłem się w kolejce, która w międzyczasie błyskawicznie się uformowała. Ludzie nie stali karnie jeden za drugim. Co chwilę ktoś się jeszcze dołączał, ktoś kogoś wpuszczał, ktoś się wykłócał, że przecież tu stał, tylko na chwilę odszedł. Mniej więcej po godzinie byłem już bardzo blisko okienka i wtedy baby z kolejki uradziły, że ... dzieciom żyletek sprzedawać się nie będzie, bo przecież dzieci się nie golą. Baby w tych czasach też się jeszcze nie goliły, ale to nie miało znaczenia. Wszystkie dzieci z kolejki wywalono i z płaczem wróciłem do domu.

Podobny kiosk stał pod naszym blokiem (zdj. z  Muzeum PRL)

W 7 czy 8 klasie zapisałem się na kółko gitarowe. Problem był jednak taki, że nie miałem gitary. Połowa z nas nie miała gitar. Nasz Pan z muzyki pokazywał więc poszczególne chwyty i najpierw ćwiczyła chwilę połowa grupy, a potem druga połowa. W domu nie ćwiczyłem, bo nie było na czym. Ale skądś żeśmy się z kolegą dowiedzieli, że do sklepu muzycznego w sąsiednim mieście mają rzucić gitary, więc w tym dniu zamiast do szkoły, pojechaliśmy do Zabrza. Staliśmy za gitarami od rana do wieczora: najpierw czekaliśmy, aż dowiozą, potem, aż otworzą sklep, potem, aż nas wpuszczą do środka. Nie doczekaliśmy się. Gdy zrobiła się awantura, w sklepie wyleciała szyba i w końcu przyjechało na sygnale ZOMO, to żeśmy po prostu uciekli. Nie było sensu czekać, aż nas wypałują.
Po kilku miesiącach sytuacja się powtórzyła. Miałem wtedy dużo więcej szczęścia. Co prawda gitary akustyczne się skończyły, ale mi udało się dostać jedną z ostatnich gitar jazzowych (wyglądała, jak wielkie skrzypce) i na niej nauczyłem się potem grać.

Tak czy inaczej kolejek nienawidziłem. Zresztą ta awersja pozostała mi do dziś.

Potem w 1984 roku skończyłem podstawówkę (wtedy ośmioletnią) i zaczynałem być coraz bardziej dorosły.

A PRL trwał.


Pozdrawiam

P.S. Ciąg dalszy: KLIK

1 komentarz: