Strony

środa, 24 lutego 2016

Moje życie w PRL-u cz.1

Dziś coraz powszechniej przedstawiana jest wizja, że całe to nasze wybicie się na niepodległość w roku 1989 było jakoś na niby. Że może i komuna się skończyła, jesteśmy w NATO i w Unii Europejskiej, ale tak właściwie, jak przed chwilą gdzieś przeczytałem, "III Rzeczpospolita była bardziej PRL bis niż suwerennym państwem".

Jeśli coś takiego pisze młody człowiek, mogę mu wybaczyć, bo jeśli tego nie przeżył, nie jest w stanie wyobrazić sobie życia w otoczeniu państwa totalitarnego. Jeśli powyższe twierdzenie pochodzi z ust starszego człowieka, też mogę mu wybaczyć w przypadku, gdy cierpi na demencję starczą.

Jednym i drugim spróbuję opisać kawałek życia w Polsce Ludowej.   

Urodziłem się w roku 1969. To oznacza, że 20 lat swojego życia przeżyłem w PRL-u.



Nie mogę pamiętać lat stalinowskich i późniejszej odwilży. Sięgam jednak swoim dziecięcym doświadczeniem do lat 70 ubiegłego wieku - epoki Gierka. Nie było najgorzej. Mieliśmy gdzie mieszkać w spółdzielczych 49 m2. W TV były 2 programy, które na okrągło pokazywały osiągnięcia Polski Ludowej, przekroczenie kolejnego planu pięcioletniego i każdego innego. Ze spraw międzynarodowych podkreślano rozkwitający Kraj Rad (tak między innymi nazywano Związek Sowiecki) oraz inne "bratnie narody", Kubę oraz umacnianie się sojuszników w Afryce, Ameryce Południowej i innych częściach świata lub dla odmiany karmiono nas wrogością, jaką zieje do nas USA, Izrael i inne imperialistyczne kraje zza żelaznej kurtyny. Filmy pokazywały albo powyższe, a jeśli były nawet zachodnie, to musiały być absolutnie wolne od naleciałości kapitalizmu lub zachodniej demokracji (chyba, że pokazywały je w złym świetle). Potraficie sobie wyobrazić, że np. Bond był zakazany i pierwsze odcinki widziałem dopiero z pirackich kaset VHS w drugiej połowie lat 80? Propaganda komunistyczna zresztą wyłaziła - dosłownie - zza każdego węgła. U nas na blokach,na całej elewacji wymalowano na przykład wielkie głowy Lenina, Marksa i Engelsa i na każdym kroku można było znaleźć napisy w stylu "Naród z Partią, Partia z Narodem", itp. Wszystkie gazety, wydawnictwa książkowe, kina, teatry i w ogóle wszystko było państwowe. To oznaczało, że nic nie mogło się publicznie ukazać bez woli przywódców - w praktyce bez zgody PZPR. Jak się film cenzorom nie spodobał - trafiał na półkę, nie do kin. Jeśli np. Czesław Miłosz nie był przez władzę lubiany, żadne jego tomiki wierszy się w księgarniach i bibliotekach nie ukazywały.

Partia. Przynależność do PZPR nie była obowiązkowa. Mój ojciec na przykład nigdy do partii nie należał. Dzięki temu, jak sądzę, mógł sobie przy goleniu patrzeć w twarz. Z drugiej strony, w znacznym stopniu z tego powodu, mój ojciec całe życie przepracował na jednym stanowisku. Nie jesteś w partii - nie ma awansu. Proste. No ale nie może być tak, że człowiek żyje w realnym socjalizmie i w ogóle do niczego nie należy. Po latach się dowiedziałem, że tata kiedyś dał się zapisać, bo po prostu zapisali na kopalni wszystkich, do TPPR (jak ktoś nie wie, a ciekaw, niech sobie poszuka, co skrót oznacza).

Kto u na rządził? Gierek. A właściwie, co było wtedy oczywiste, robił to, co mu kazali nasi bracia z ZSRR. Dopiero w szkole na lekcjach Wiedzy Obywatelskiej, ku mojemu zdziwieniu, dowiedziałem się, że głową PRL-u był Przewodniczący Rady Państwa (Pan Jabłoński, jeśli dobrze pamiętam), że mieliśmy też Sejm, a towarzysz Gierek był I Sekretarzem PZPR. Jednak w praktyce zawsze okazywało się, że nadrzędne zdanie ma Partia i to na każdym szczeblu. Na kopalni też najważniejszy nie był dyrektor tylko I Sekretarz, w mieście - podobnie. Kasta partyjnych sekretarzy była nietykalna, ponad prawem i mogła wszystko.

W szkole uczono nas patriotyzmu, czyli służby socjalistycznej ojczyźnie. Najważniejszym świętem było 22 Lipca i 1 Maja, gdy chodziło się całymi klasami i szkołami na pochody. Generalnie szkoła nas kształciła raczej dobrze, acz precyzyjnie wybiórczo. Lektury były tylko te, które mogły być. Historii uczyliśmy w wersji jedynie słusznej walki klas i dochodzenia do powszechnej szczęśliwości, którą ludziom może dać dopiero komunizm taki, jak w Związku Radzieckim, do czego ciągle zmierzamy. Religii, jako lekcji oraz jakichkolwiek oznak religijnych w szkole być nie mogło i nie było. Obowiązkowo w podstawówce wszyscy uczyli się jedynego języka "obcego" - rosyjskiego. Geografia była wtedy prosta, bo Polska graniczyła ze Związkiem Radzieckim, Czechosłowacją i NRD.

Byliśmy wszyscy wtedy przekonani, że tak jest i tak już być musi. Urodziliśmy się w Ludowej Ojczyźnie i w niej umrzemy. Cieszyliśmy się tym co jest i słyszeliśmy czasem o mitycznym świecie zza żelaznej kurtyny.

A potem zdarzyły się cuda.

Ale o tym opowiem innym razem, by Szanownych Czytelników nie zanudzać. KLIK


Pozdrawiam


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz