Obym się mylił, ale wydaje mi się, że niektórzy z polityki robią religię, a z religii politykę. Obie postawy są niestety dla nas wszystkich bardzo szkodliwe.
Polityka religią.
Obserwuję takie zachowania wokół siebie coraz powszechniej. Wydawało nam się, że kult (religia) jednostki odszedł na dobre, gdy na śmietnik historii wyrzuciliśmy socjalizm. Okazuje się jednak, że im bardziej polaryzuje się polska scena polityczna, tym bardziej wracamy do nabożnego traktowania przywódców politycznych. W zależności od tego, kto jest wyznawcą jakiej partii będzie wychwalał pod niebiosa każdy gest, słowo, przemówienie, sposób zachowania Pana Komorowskiego, Pana Kaczyńskiego, Pana Tuska, Pana Dudę, Panią Kopacz, Pana Korwina-Mikke, Pana Kukiza, etc* (* niepotrzebne skreślić). Zauważmy, dziś nie ma już bardziej zaangażowanych członków partii i luźniej do tego podchodzących sympatyków tego lub innego ugrupowania. Dziś ktokolwiek, jakkolwiek jest zaangażowany w politykę, staje się ślepym wyznawcą partyjnej sekty. Jeśli jesteś za PO, to cokolwiek by głupiego nie zrobił Pan Komorowski, będziesz go wychwalał pod niebiosa i jednocześnie, cokolwiek dobrego by nie powiedział Pan Duda zawsze znajdziesz powód, by go skrytykować. I w drugą stronę, jeśli jesteś zwolennikiem PiS, nawet największa gafa Pana Kaczyńskiego zostanie mu poczytana za szczyt mądrości, a każde rozsądne posunięcie rządu musisz nazwać zdradą narodową. Nasza partia ustaliła dogmaty, z którymi się nie dyskutuje. Nasz przywódca wyraża się jedynie ex cathedra.
Ludzie kochani! Co się porobiło? Czy zupełnie oduczyliśmy się samodzielnego myślenia?
Religia polityką.
To, że polityka staje się na naszych oczach religią jest być może zjawiskiem nieuchronnym. Dużo bardziej obawiam się sytuacji odwrotnej, gdy religia staje się polityką. Może to być, moim zdaniem, powodowane dwoma sytuacjami. Niestety czasem jest tak, że politycy i to bardzo różnych opcji wykorzystują wyznawaną przez siebie religię w sposób instrumentalny, by nabić sobie słupki poparcia. Zresztą są i tacy, którzy w równie instrumentalny sposób są ostentacyjnie przeciwko religii i na swoich politycznych sztandarach mają hasła wojującego ateizmu. Boję się jednych i drugich, bo religia w obu wersjach: za lub przeciw nie powinna być traktowana przedmiotowo do prowadzenia politycznych sporów. Jednak najbardziej obawiam się religii przekuwanej w politykę nie przez polityków, a przez ludzi wspólnoty wierzących. Jeśli biskup czy ksiądz zamiast głosić homilię o Zmartwychwstałym, robi agitkę przedwyborczą, to jest to przerażające. Jako ludzie wiary, ludzie Kościoła, również my świeccy powinniśmy nie dawać się wciągać w spory polityczne w wyżej opisanej wersji partyjnej sekty. Dla nas zawsze najwyższą instancją winien być Bóg. Trzeba dostrzegać i wspierać dobro w każdym człowieku, niezależnie od obozu politycznego, z którego pochodzi. Jak zaś walczyć ze złem, a nie potępiać ludzi możemy uczyć się od miłosiernego Jezusa, który nie patrzył na etykiety, gdy spotykał się z Samarytanką, jawnogrzesznicą, celnikiem, Nikodemem, który był przecież faryzeuszem czy prostymi rybakami.
Gdy polityka staje się religią to można jeszcze z politowaniem pokiwać nad tym głową lub zastanowić się nad bezmyślnością ludzkich postaw.
Jeśli jednak religię, wiarę, a nawet samego Boga ludzie chcą wtłoczyć w ramy polityczne, to trzeba się tym przerazić.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz